WYRÓŻNIONE PRACE W KONKURSIE LITERACKIM NA OPOWIADANIE FANTASY I SCIENCE-FICTION

Prezentujemy prace nagrodzone w konkursie literackim na opowiadanie fantasy i science-fiction.

I MIEJSCE

RÓWNONOC” – TOMASZ LIZAK

Wioska znajdująca się u podnóży „Kryształowej Góry” na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się niczym nadzwyczajnym na tle innych, podobnych osad. Życie toczyło się tutaj spokojnie, z daleka od innych większych skupisk ludzkich. Krajobrazy wręcz urzekały swoją urodą. Czyste górskie powietrze oczyszczało organizm, koiło skołatane nerwy. W osadzie panowały jasne zasady: mężczyźni pracowali w pobliskiej kopalni kamieni szlachetnych iprowadzili gospodarstwa, kobiety zaś zajmowały się domem. W takich miejscach zdawało się, że czas jakby płynął wolniej albo wręcz się zatrzymał. Jednak nic bardziej mylnego. Tutaj każdy dzień, każda godzina była na wagę złota. Dzień wrześniowej równonocy zbliżał się nieuchronnie. Był on przekleństwem całej osady. Każdy nawet najmłodszy mieszkaniec wiedział co to oznacza. Przed laty wioska została zaatakowana przez inne plemię znad nizin, które zapragnęło zająć kopalnię i zabić wszystkich mieszkańców, tak aby żaden z nich nie zapragnął kiedyś zemsty. Wtedy Sylwan, który był wybrany zarządcą wioski, w obliczu realnego zagrożenia, wezwał do obrony wioski „bestie zgór”, jak je wtedy nazywano. Uczynił to za namową maga-wróżbity Rommela. Były to brutalne i bezwzględne stworzenia, wyglądem nieco przypominające ludzi. Jednak zamiast palców każdy z nich miał szpony, twarz była większa od ludzkiej, nieco bardziej pociągła, z której wyrastał mocno zakrzywiony, orli dziób. Widok bestii budził wstręt ale i podziw, w szczególności gdy rozpościerały one swoje imponującej wielkości, czarne skrzydła. Zostały wezwane zaklęciami z najdalszych krańców świata. Wdniu ataku brutalnie rozprawiły się z najeźdźcami, stając do walki u boku mieszkańców. Nie okazały żadnej litości plemieniu z nizin. Jednak po tej walce nie chciały już wracać tam skąd zostały przywołane. Zapragnęły pozostać. Na mieszkańców padł strach i widmo niechybnej śmierci. Co gorsza Rommel, który je przywołał zginął wwalce. Nikt nie wiedział jakich użył zaklęć, a były to potężne czary. Jednak chciwość bestii, odtąd zwanych przez mieszkańców skrzydlatymi demonami, wzięła górę. Dały się przekupić drogocennymi kamieniami wydobywanymi z kopalni. Jednakże nie pozostały przy jednorazowej zapłacie. Chciały więcej. Dlatego każdego roku w dniu wrześniowej równonocy zlatywały się znajdalszych krain by odebrać od mieszkańców kolejną część daniny, okupu za wolność. Przez to dzień równonocy stał się przekleństwem całej wioski. Od tego czasu każdego dnia gromadzone są najszlachetniejsze kamienie, jakie uda się wydobyć z kopalni iprzygotowywane jako zapłata dla bestii. Mieszkańcy poddali się, służalczo ugięli pod siłą bestii. Nie podjęli walki, nie próbowali się nawet sprzeciwić. Paraliżował ich strach. Nawet nie usiłowali uciekać zwioski. Przyjęli to jarzmo i regularnie, z pokorą oddawali „daninę” ciemiężycielowi.

Każdy rok budził niepokój przed równonocą i tym co może się wydarzyć. We wiosce można było zauważyć coraz większą nerwowość. Chłodny jesienny wiatr powoli dawał się już odczuć całej wiosce. Zimne wieczory i poranki niechybnie świadczyły o tym, że po raz kolejny zbliża się ten moment. Co więcej w osadzie częściej pojawiały się różnego rodzaju choroby, osłabienia. Najbardziej niepokojąca była nasilająca się plaga bezsenności ipojawiające się choroby psychiczne. Paradoksalnie część wioski cierpiała z powodu nocnych koszmarów, które zamieniały noce w udrękę. Już nie wiadomo co było gorsze – nie zmrużyć oka w nocy czy przeżywać katorgi nocnych mar.

– Wioska opanowana jest przez jakieś zaklęcie – odparł Gordan na gremium Rady Starszych, który sprawował funkcję zarządcy wioski po samobójstwie Sylwana. – Bez czarownika nie uda się nam uzdrowić tych ludzi.

– Pamiętaj, że nie to jest najważniejsze. Za trzy doby nastąpi równonoc. To nasze największe zmartwienie – odparł jeden z członków Rady.

– Wiem, już prawie wszystko gotowe. Dzisiaj mamy ostatnie wydobycie. Skrzynie zkamieniami będą gotowe na czas.

– Ile ich mamy?

– Mniej niż rok temu, ale bestie muszą zrozumieć, że złoża się wyczerpują i musimy kopać coraz głębiej. Nie mamy innego wyjścia.

– Mam nadzieje, że wiesz co robisz. To sprawa życia i śmierci – rzucił wyraźnie zdenerwowany jeden z członków Rady.

– Doskonale wiem, nie musisz mi o tym przypominać – odparł zirytowany Gordan. Po tych słowach zakończyło się spotkanie. Gdy większość opuściła już salę, do zarządcy podszedł Mauro, jeden z przedstawicieli młodszego pokolenia członków Rady.

– Przepraszam, ale muszę o to zapytać. Czy przewidujesz jakiś plan awaryjny na wypadek gdyby bestie nie przyjęły tej daniny? – pytanie to nieco zaskoczyło Gordana. Rozejrzał się wokoło czy aby na pewno wszyscy wyszli. Upewniwszy się, że są sami odrzekł:

– Nie mów o tym nikomu, ale na wszelki wypadek sprowadziliśmy trochę mieczy z dalekiej północy. Podobno ich stal wytrzyma wszystko oraz łuki z zapasem strzał. Modlimy się żeby to nie było potrzebne ale niczego nie możemy już wykluczyć. Obawiam się konfrontacji.

– A ludzie? Poradzą sobie?

– Od dłuższego czasu szkolimy najbardziej zaufanych w korytarzach kopalni. W ukryciu, tak aby nikt nie doniósł starszyźnie. Powinni podjąć w miarę równorzędną walkę.

– Nie żałujesz, że nie ma już z nami Zaura?

– Żałuję. Jego wygnanie na pewną śmierć było głupie. To przez tchórzostwo Rady – z całym szacunkiem dla Ciebie przyjacielu – odrzekł z uśmiechem.

– Wiem – Na tym zakończyli rozmowę.

Zaur był wybitnym wojownikiem. Nie zgadzał się na służalcze poddanie się bestiom. Dążył do konfrontacji i namawiał do tego wszystkich członków Rady oraz mieszkańców. Starszyzna bała się jego poglądów i wpływu, jaki uzyskiwał wśród mieszkańców. Dlatego podjęli decyzję o wygnaniu go z wioski, bez jedzenia ani broni. Z dala od skupisk ludzkich w dziką głuszę. Nie miał prawa przeżyć. Jednak jego poglądy i słowa, które wypowiadał pozostały żywe wśród ludzi. Tego Radzie nie udało się wyplenić z mieszkańców osady. Jednak lata mijały i miejsce odwagi sukcesywnie zastępował strach. Rada przy okazji dbała o to by ludzie żyli z przeświadczeniem, że nie ma innego wyjścia. Że podjęcie walki jest równoznaczne ze śmiercią.

W końcu nadszedł dzień kiedy miało dojść do przekazania daniny. Rada komisyjnie sprawdziła dary jakie miały być przekazane, czy są to najlepsze i najczystsze kruszce. Pozostawiono je pod dozorem strażników i czekano aż zapadnie zmrok. Gdy się już ściemniło rozpalono ogromne ognisko na środku wioski i wysłano delegację do namiotu po kruszce. Wtedy rozległ się przeraźliwy krzyk przewodniczącego delegacji. Z namiotu zniknęło wszystko co miało być przekazane skrzydlatym demonom, a północ zbliżała się nieuchronnie. Nie było już czasu by szukać złodzieja. Trzeba było działać.

– Wszyscy do kopalni. Zabierzcie tylko to co macie pod ręką. Natychmiast do kopalni! – wykrzyczał Gordan.

– Nadlatują! – krzyknął ktoś z tłumu.

– Nie oglądajcie się za siebie. Biegiem! Do kopalni! – Poganiał ludzi zarządca. Gdy upewnił się, że większość znalazła się już wewnątrz korytarza prowadzącego do wnętrza kopalni nakazał jak najszybciej zasypać wejście.

– Wiesz co robisz? – zapytał jeden ze starszych członków Rady.

– Wiem. Nie mamy wyjścia. To ich spowolni. – odparł Gordan. Po czym wszyscy usłyszeli trzy wybuchy i kamienie bardzo szybko zasypały wejście. Zarządca nakazał rozpalić jak najmniej świec by nie tracić niezbędnego tlenu. Jego ludzie już doskonale wiedzieli co mają robić. Przygotowali miecze, łuki oraz strzały i zajęli ustalone wcześniej pozycję. Kobiety idzieci zostały sprowadzone do niższych części kopalni, gdzie miały namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Pozostało im tylko czekać aż bestie przebiją się przez kamienie, co było tylko kwestią czasu.

– To twoja wina. Zaplanowałeś to! Przez Ciebie wszyscy zginiemy! – Zaczął krzyczeć jeden ze starszych członków Rady. Wściekły Gordan nakazał go uciszyć i przenieść do kobiet idzieci, żeby nie przeszkadzał im w zbliżającej się konfrontacji. Minuty mijały. Słyszeli przeszywający hałas kruszonych i przerzucanych kamieni. Powoli zza ściany zaczęło przebijać się światło bijące z ogniska. Nie było już wyjścia. Trzeba było być w najwyższej gotowości do ataku.

– Gdy tylko zobaczycie postacie skrzydlatych demonów atakujcie. Tego nie będą się spodziewać – przeraźliwe odgłosy jakie wydawały bestie budziły coraz większy lęk nawet usamego Gordana. Po chwili ruszyli z mieczami na nieprzyjaciół. Jednak siła uskrzydlonych była nieproporcjonalnie większa do tej, którą dysponował oddział. Rozpoczęła się nierówna walka.

Gdy wydawało się, że wszyscy ludzie skazani są na nieuchronną śmierć, rozległy się ogromne grzmoty wieszczące rychłe nadejście burzy. Po chwili zaczął rzęsiście padać deszcz a niebo co chwila przecinane było jaskrawymi błyskawicami i kolejnymi przeraźliwymi grzmotami. Zdezorientowane bestie zaczęły tracić siłę i zaczęły się wycofywać. Zachęceni tym wojownicy poczęli jeszcze mocniej na nie nacierać. Gordan w oddali zobaczył kilka zamaskowanych i uzbrojonych postaci podążających pośpiesznie w ich kierunku. Po chwili czterej tajemniczy mężczyźni, którzy wyszli z leśnych zarośli, dołączyli do walki u boku obrońców wioski. Bestie, najwidoczniej oszołomione gromami z nieba i błyskawicami czym prędzej zaczęły rozpościerać swoje skrzydła i unosić się nad ziemią. Obrońcy nie mogli uwierzyć, że zamiast walki wybrały ucieczkę. Po chwili w osadzie nie został ani jeden skrzydlaty demon. Gordan zwrócił uwagę na jednego z tajemniczych gości. Wydawał mu się dziwnie znajomy. Jednak wtym samym momencie inny podniósł ręce do góry i mamrocząc coś pod nosem uciszył szalejące niebo. Było to naprawdę zdumiewające, jak w przeciągu kilku chwil aura uległa tak diametralnej zmianie.

– Dziękujemy wam za pomoc. To opatrzność musiała was tutaj zesłać. – zwrócił się Gordan do przybyszów. – Kimże jesteście i czym zawdzięczamy sobie waszą zbawienną wizytę – zagadnął.

– Przyjacielu nie poznajesz mnie? – odparł ze zdziwieniem jeden z nich, który od początku przykuł jego uwagę. Wypowiadając te słowa, odsłonił swoją twarz, która była skrzętnie zakryta chustą. Wszystkim osadnikom ukazała się twarz Zaura. Wygnańca, który teraz powrócił. I to w momencie, kiedy był tak bardzo potrzebny. Rozpoznając go Gordan rzucił się, by uściskać swojego dawnego przyjaciela.

– Jak udało Ci się przeżyć? Dlaczego wróciłeś? Kim są Twoi kompani? – pytaniom zdawało się nie mieć końca.

– Nieważne. Sprowadź najbardziej zaufanych ludzi, musimy działać.

Po kilku minutach niespodziewani goście siedzieli już wspólnie w sali narad z Gordanem ijego ludźmi. Głos zabrał Zaur:

– Przyjaciele. Jak widzicie przybyłem tu wspólnie z trójką kompanów. Przyszliśmy tutaj aby wspomóc was w konfrontacji z bestiami. Pragnę wam przedstawić Tyberiusza, Bastiana iMichała. Tyberiusz jest członkiem Bractwa Czystej Magii, które zajmuje się tropieniem izwalczaniem wszelkich przejawów czarnej magii w naszym świecie. Bastian i Michał są jego stróżami. Opowiedziałem im o naszym przekleństwie, a Bractwo zaoferowało nam pomoc. Nie możemy jej odmówić. Uwierzcie mi, nie mamy wyjścia. Dzisiaj raz na zawsze możemy rozprawić się z bestiami, które zmieniły nasze życie w koszmar.

– Ale one już sobie poszły! – krzyknął ktoś z tłumu. – pokonaliśmy je!

– Nie prawda. One wrócą. – głos zabrał Tyberiusz. – Panicznie boją się burzy i piorunów. Dlatego zostawiły was w spokoju. To rasa bezwzględna ale i tchórzliwa. Jednak istotne jest to, że same nie atakują. – słowa te wywołały konsternację.

– Jak to? – odezwał się Gordan – To co one tu u licha robią?

– Ptaszniki, bo o nich mowa, są rasą o bardzo mocnym instynkcie stadnym i cechują się dużą uległością wpływom czarnej magii. Zręczny mag lub doświadczony czarownik bardzo łatwo nad nimi zapanuje. Zatem jeżeli dotrzemy do ich protektora – czyli maga, który zawładną nimi – uporamy się z nimi.

– Nie możesz przejąć nad nimi kontroli? Skoro zapanowałeś nad burzą, ich ujarzmienie będzie dla Ciebie pestką! – krzyknął ktoś z tłumu.

– Nie znając zaklęcia jakiego wybrano do ich zniewolenia, nie mogę nic zrobić. Jednakże ich obecność tutaj, pozostawia wyczuwalny ślad po ich protektorze. Jeżeli wyruszymy w ciągu godziny, doprowadzę was do niego. Nie może być daleko, w innym przypadku straciłby nad nimi kontrolę.

– Zatem ruszajmy! – odparł Gordan.

– Ale pamiętajcie, że jesteśmy w czasie równonocy. Ta wyprawa może oznaczać dla wielu śmierć. Dzisiaj złe moce działają ze zdwojoną siłą. Mogę nie mieć wystarczająco siły by was ocalić. Nie zagwarantuję wam, że wrócicie tutaj cali i zdrowi.

– Nie mamy wyjścia. – odparł zarządca dobywając miecza. Głos zabrał jeszcze Zaur:

– Zabierz ze sobą najwyżej sześciu ludzi. W większej grupie nie mamy szans. Będziemy zbyt widoczni.

Po kilkudziesięciu minutach siedzieli już wygodnie w siodłach i ruszyli w las. Jednak po kilku kilometrach musieli kontynuować podróż pieszo, gdyż zarośla były zbyt gęste. Dobyli broni iniestrudzenie brnęli dalej. Kręta trasa, którą wyznaczał Tyberiusz prowadziła ich coraz wyżej w góry.

– Mam wrażenie, że nie jesteśmy tu sami! – odezwał się po kilku godzinach wędrówki Bastian.

– Też to czuję – wtórował mu jego brat Michał.

– Niestety. Panowie macie rację, wyczuwam tu czyjąś obecność. Jednak na pewno nie jest to protektor, którego szukamy. – potwierdził ich obawy Tyberiusz. Jednakże w gąszczu lasu nie dało się nikogo dojrzeć. Lekki wiatr tylko szeleścił liśćmi. Żadnej zwierzyny ani tym bardziej człowieka nie można było nigdzie dostrzec.

– Miejcie się na baczności – zaznaczył Zaur. W tym też momencie w niewielkiej odległości od nich pojawił się czarny obłok, niczym mgła – tylko że czarny jak smoła. Zza niego wyłoniła się jakby niewyraźna postać człowieka, może myśliwego, celującego z łuku do całej drużyny. – Padnijcie – krzyknął Zaur. Jednak zamiast strzały poczuli potężne uderzenie wiatru. Wszyscy padli na ziemię. Wtedy czarny obłok otoczył ich, tak że nie widzieli siebie nawzajem. Wtedy dało się słyszeć głośny krzyk Tyberiusza:

– Nie dajcie się zwieść! To tylko zjawa! Nie walczcie z nią. – Jednak nie wszyscy usłyszeli głos przedstawiciela Bractwa. Gordan i jego ludzie dobyli mieczy oraz łuków i usiłowali trafić czarną postać, która kolejno pojawiała się i znikała w ich pobliżu. Była dla nich przerażająca, gdyż przyjmowała najróżniejsze kształty i formy. Osaczała i przenikała członków drużyny. Mgła zaś niczym piasek szczypała w oczy. Niestety nie wszyscy posłuchali Tyberiusza i za wszelką cenę usiłowali ustrzelić złośliwą zjawę. Po chwili obłok zniknął a oczom wojowników ukazały się ciała czterech martwych kolegów, którzy zginęli od ciosów i strzał współbraci. Strzał, które przeznaczone były dla zjawy.

– Co myśmy dobrego narobili! – Wykrzyknął w niebogłosy Gordan.

– Nie mogliście tego przewidzieć. Nie wiedzieliście, że Choroman jest złośliwą zjawą, jedynie niematerialną formą życia. Jego nie da się zabić strzałą z łuku ani ciosem miecza. Wykorzystał was, byście z nim walczyli, co nie miało sensu. Musimy iść. Pochowamy ich gdy będziemy wracać. – Odparł zdecydowanie Tyberiusz. – Protektor jest blisko. Musimy dotrzeć do niego zanim ptaszniki wrócą i spustoszą wioskę. – Oddział był podłamany. Zaczynało brakować im wiary w sens powodzenia tej misji. Jednak ruszyli dalej. Nie mieli wyjścia. Po kilku godzinach marszu dotarli na górską polanę, niedaleko źródła potoku „Kryształowego”, który dostarczał wodę całej wiosce. Słońce zaczynało już powoli świtać.

– Musi tu być! Wyczuwam jego obecność – odparł Tyberiusz. Wszyscy dobyli mieczy izaczęli powoli zbliżać się do groty, z której wnętrza odbijał się blask gasnącej już świecy. Jednak gdy przekroczyli próg groty z ogromnym impetem zaatakowały ich ptaszniki, które były w jej wnętrzu. Rozgorzała walka. Szóstka śmiałków zaprawionych w bojach stawiła jednak opór bestiom z gór. Wtedy Tyberiusz po raz kolejnych wywołał zaklęciem burzę, która wręcz otwierała niebo piorunami. Ptaszniki zaczęły się wycofywać bojąc się piorunów jak małe dzieci. Po chwili jednak z groty wyszedł postawny mężczyzna, odziany w czarny długi płaszcz, a jego głowa zakryta była kapturem. Niestety nie można było dostrzec jego twarzy.

– To protektor! – Wrzasną Tyberiusz. W tym momencie Zaur rzucił się na złego maga zmieczem. Jednak był to potężny czarownik. Wyciągnął ręce nad głowę i przechwytując burzową błyskawicę skierował ją na odważnego wojownika. Zaur padł nieprzytomny. Po kilku chwilach otwarł oczy i widział, że walka nadal trwa. Jednak jego ludzie zostali pobici. Opór stawiał jedynie Tyberiusz, zasypując protektora kulami z energią. Jednak i jego moc była na wyczerpaniu. Zaur podniósł się resztkiem sił i niezauważony wydrapał się na sklepienie groty. Dobył swój miecz i szukał miejsca, z którego wydostają się krople wody źródlanej zasilającej „Kryształowy” potok. Poczekał na moment, aż protektor wyłapie kolejnego pioruna, chcąc dobić opadłego już z sił Tyberiusza. Gdy ten skumulował całą swoją energię by uderzyć piorunem przedstawiciela Bractwa, Zaur uderzył mieczem w skałę ile tylko miał sił. W skutek uderzenia ze skały trysnęła woda, uderzając pod dużym ciśnieniem protektora trzymającego w rękach piorun. Nie mógł tego przeżyć. Na ten widok ptaszniki rozpierzchły się we wszystkie strony świata.

– Już tu nie wrócą – oznajmił z ulgą Tyberiusz, leżąc jeszcze na ziemi. Usiłował zebrać siły by wstać.

– Jesteśmy uratowani – usłyszeli głos Gordana. On też przeżył tę potyczkę. Zaur widząc to niezmiernie się ucieszył. Czym prędzej jednak zeskoczył ze skały by odsłonić twarz martwego protektora. Był ciekaw, kto przez tyle lat ciemiężył ich wioskę. Gdy zdarł z jego głowy kaptur rozpoznał twarz Sylwana, który niegdyś był zarządcą wioski. W tym momencie jednak złość ustąpiła miejsca uczuciu ulgi, że już po wszystkim. Po kilku godzinach wrócili do wioski. Tylko oni trzej przeżyli. W osadzie przywitano ich jak bohaterów. Ponadto wstarej grocie skalnej, z której dowodził Sylwan, odnaleźli część drogocennych kamieni, które przez lata składali jako daninę ptasznikom. Po kilku dniach, Tyberiusz pożegnał się zmieszkańcami aby czym prędzej powrócić do swojej misji zwalczania czarnej magii. Przed odjazdem Mauro, członek nowo wybranej Rady Starszych, zwrócił się jeszcze z prośbą oodpędzenie czarnej magii z wioski, która najprawdopodobniej jest przyczyną chorób psychicznych i bezsenności.

– To brak wiary was osłabił, lęk sparaliżował a strach odebrał zmysły. Teraz już będzie inaczej. Zaufaj mi. – po czym odjechał.

– Ale Ty zostajesz? – zagadnął Gordan Zaura.

– Oczywiście! Drugi raz się nie dam stąd wyrzucić – odparł.

– Dobra, to w takim razie przyznaj się jak Ci się udało ukraść kamienie szlachetne, które miały być przeznaczone dla ptaszników?

– Nieważne, grunt że poskutkowało i zmobilizowało was do obrony. Kamienie ukryłem wwąwozie. Jutro poślemy po nie ludzi. – odparł z uśmiechem Zaur.

Od tej chwili wioska mogła spokojnie żyć swoim własnym życiem, bez obaw i lęków, bez ciągłego wyczekiwania równonocy i tego co może się stać. Mieszkańcy nauczyli się jednej, jakże prostej zasady, że zawsze i bez względu na wszystko, należy sprzeciwić się ciemiężycielowi.

II MIEJSCE

2048” – MARCIN KLIMEK

To miała być zwykła, bezpieczna ekspedycja archeologiczna jak każda inna, niewielka grupa Polskich badaczy zatrzymała się w małej malowniczej miejscowości kilka kilometrów od stanowisk archeologicznych. Młody badacz – Fabian wraz z kolegą po raz kolejny udał się do jednego z tuneli znalezionych w głęboko pod tajemniczymi ruinami nieznanego nikomu fortu. Fabian był 25 letnim nowo upieczonym studentem. Jak na swój niski wzrost miał bardzo potężną budowę ciała, był silny, miał błękitne oczy oraz włosy o odcieniu ciemnego blond. W pewnym momencie odczuli drobne wstrząsy, głos w radiu kazał im zawrócić jednak na to było już zbyt późno. Tunel zawalił się za nimi. Musieli czekać aż grupa grotołazów-ratowników ich wydostanie.
-Idziemy dalej czy poczekamy na ratowników w tamtej pieczarze?
-Może lepiej chodźmy dalej, nie marnujmy czasu i tak chcą nam cofnąć dofinansowanie – odparł Fabian
Janek Poinformował kolegę na zewnątrz, aby ten zawiadomił geologa o wstrząsach oraz powiedział mu, że idą sprawdzić co jest w dalszej większej części tunelu. Janek tak jak Fabian był 25 letnim archeologiem, od kolegi różniła go bardzo wątła, wręcz anorektyczna budowa ciała, nie był także wysoki. Miał gładką, bladą cerę, brązowe oczy, oraz ciemne włosy. Zaraz po tym jak ruszyli usłyszeli głos wołającego Bernarda – jednego z grotołazów-ratowników
– Chłopaki! jesteście tam?!
-Tak, idziemy zobaczyć co jest tam dalej w trzeciej odnodze – Odezwał się Janek zza zakrętu- Postarajcie się zorganizować geologa, bo nie mam pojęcia skąd te wstrząsy.
-Nie powinniście iść tam dalej, nie zamierzam kopać za wami jeszcze głębiej.
– Za chwile będziemy, chcemy tylko tak na szybko zobaczyć trzecią odnogę z pieczary.
Latarki czołowe oświetlało ciasne ściany tuneli. W pewnym momencie Janek zatrzymał się i zaczął skrobać ścianę.
-Ej, popatrz – zawołał Fabiana – Tu rzeczywiście musiała być jakaś piwnica czy coś takiego, bo za ziemią jest ściana, weź saperkę i zobacz czy jest też taka kamienna podłoga.
Fabian posłusznie wziął małą saperkę podręczną którą miał zawieszoną na pasku razem z innymi podręcznymi narzędziami i zaczął delikatnie przerzucać ziemię w poszukiwaniu innych dowodów na obecność człowieka w tym miejscu. Janek się nie mylił, niedaleko odnaleźli kawałek podłogi urządzonej w mozaikę. Nie chcąc jej uszkodzić zaczęli poruszać się w kierunku wyjścia, ponadto głos w radiu powiedział, że zjawił się geolog, który bezzwłocznie kazał im opuścić pieczarę.
Po wyjściu szybko pobiegli do głównego zarządcy, aby poinformować go o odkryciu.
Główny zarządca miał na imię Edgar i wyglądem przypominał typowego biznesmena. Najczęściej można go było spotkać w garniturze, był niskim i grubawym człowiekiem z widoczną łysiną.
-Panie kierowniku, nie uwierzy pan co znaleźliśmy.
-Dobrze by było wiedzieć, ale mam złe wieści.
-Jakie? – odparł wyraźnie zdezorientowany Fabian.
–Sponsorzy wycofali się z fundowania tego stanowiska, zbieramy sprzęt i za 2 dni się stąd wynosimy na 25-tke.
-No dobrze, ale panie kierowniku, te tunele nie są naturalne. Powstały przez człowieka, znaleźliśmy tam szczątki korytarza! – powiedział podniecony Janek
-Cieszę się, ale musielibyście przekonać sponsorów, że znajdziemy tam coś ciekawszego niż korytarz donikąd.
-Szkoda- odparł Fabian, poklepał posmutniałego Janka po barku i poszli do zaprzyjaźnionego geologa Leszka dowiedzieć się skąd są te wstrząsy.
Podczas poszukiwań Leszka spotkali po drodze Bernarda. Był ratownikiem medycznym, bardzo wysoki oraz muskularny, miał pociągłą twarz a na niej błękitne oczy. Włosy miał długie, gęste i ciemne które sięgały mu aż po ramiona, a na twarzy widoczny długi zarost. Zapytał się ich czemu tak długo się guzdrali w tej trzeciej odnodze. Wtem Janek zaczął opowiadać
-Gdy szliśmy korytarzem zobaczyłem jak Fabian niezdarnie obdarł ze ściany kawałek ziemi, gdy byłem bliżej zauważyłem, że Fabian odkrył w ścianie nienaturalnie gładki kamień. Wtedy zacząłem dłubać i okazało, się że są to połączone kamienne płytki. Od razu kazałem Fabianowi, żeby sprawdził czy jest tam też jakaś podłoga i rzeczywiście była. Cały czas myślę co może być po drugiej stronie korytarza, na pewno kolejne pomieszczenie..
-No, no – odparł Bernard – Nieźle, tylko słyszeliście, że zbieramy zabawki i idziemy do dwudziestki piątki?
-No, tak, ale jutro jeszcze możemy iść zobaczyć co jest tam dalej – powiedział Fabian
-Gdy będziecie jutro szli to zawołajcie mnie, chętnie zobaczę co tam znaleźliście.
-Co zobaczysz? – wtrącił się Leszek
-Chłopaki znaleźli jakiś korytarz i jutro chcemy zobaczyć co jest po drugiej stronie – Odparł Bernard
-Pójdę z wami, moje urządzenia nie chcą z zewnątrz namierzyć ogniska wstrząsów. Może tam pod ziemią pokażą? – Leszek był nieco starszy Fabiana i Janka. Był średniego wzrostu, a na jego włosach zaczęły pokazywać się widoczne oznaki starzenia się. Miał długą kozią brodę oraz wąsy które dodawały mu dużo powagi.
Następnego dnia rano kwartet pod pretekstem poszukiwań ogniska wstrząsów zaczął eksploatować tajemniczą trzecią odnogę pieczary, lecz to co zobaczyli na końcu korytarza przerosło ich najśmielsze wyobrażenia. Gdy poruszali się korytarzem zauważyli, że stopniowo pojawia się coraz dokładniejszy zarys dawnego korytarza, aż w końcu po przebyciu około 15 metrów gdzieniegdzie przekopując sobie drogę doszli do ogromnego pomieszczenia, w którym na samym środku znajdowały się 2 ogromne okrągłe kamienne łuki skierowane ku sobie.
Pomieszczenie było pięknie wykładane dokładnie wyszlifowanymi i dopasowanymi do siebie dużymi kamiennymi płytami, w niektórych miejscach widniały stare herby rodowe, oraz napisy w tajemniczym języku. Same łuki miały wysokość około 3 metrów, w środkowej części łuków znalazła się gruba, kamienna, błękitna obręcz.
-No, krótko mówiąc Edgar jak zwykle nie miał racji-powiedział Janek
-Takich cudów to ja się nie spodziewałem, trzeba sprowadzić kryptologa. Nie widziałem jeszcze nigdy takich liter jak te tam! – odparł Fabian
-Nie guzdrać się tylko rozkładajcie reflektory i robimy zdjęcia – warknął pośpieszając kolegów Bernard i zaczął rozkładać lampy, lecz szybko zauważył, że coś jest nie tak
-Panowie, mamy kłopot. Nie mogę się połączyć z elektrycznością satelitarną.
-Jak to? – zdziwił się Leszek – przecież zasięg sięga do 10km pod ziemię a my jesteśmy raptem na 10 metrach.
– No nie mogę się połączyć, dziwne. Kto wraca się po kable? – powiedział Bernard
W tym momencie wszystkie oczy zostały skierowane na niego, który jako ratownik najmniej interesował się odkryciem.
-Dobra, nie musicie się już tak patrzeć- warknął z zażenowaniem Bernard
-Edgarowi powiedz, że przyszliśmy tu szukać ogniska wstrząsów, nic mu nie mów o tym co tu zobaczyłeś -zawołał do oddalającego się Bernarda Leszek
-Panowie, jak myślicie co to jest to na środku? – odparł Leszek
-Może jakaś ozdoba? – zapytał niepewnie Janek – To mogło kiedyś bardzo ładnie wyglądać
-Musimy poczekać na Berna aż włączy nam reflektory bo tymi latareczkami czołowymi dużo nie zobaczymy.
Chwilę później wrócił Bernard z długim kablem i Blueener – urządzenie to pozwalało na bezprzewodowe przesyłanie energii elektrycznej. Gdy tylko włączyły się reflektory kwartet ujrzał tajemnicze, prawie niewidocznie runy, którymi były obrysowane obydwa łuki. Szczególnie zwracały uwagę napisy na obręczach. Na pierwszy rzut oka nie mogli ich odczytać, ale po bliższym przyjrzeniu się stały się im bardziej znane.
-Znam te runy – powiedział wyraźnie zaintrygowany Fabian- Uczyłem się je czytać na studiach, to pismo dawnych Słowian. Jeszcze sprzed głagolicy.
-Umiesz to odczytać? – zapytał Janek
-Niestety, nie pamiętam tego za dobrze, ale wiem że to jest zaproszenie. Jakaś rymowanka
W tym momencie zaciekawiony Fabian podszedł pod jeden z łuków dotknął kamiennego pierścienia i przesuwając ręką po literach zaczął odczytywać znaki. Nagle poczuł pod nogami delikatne wstrząsy. Leszek od razu wyciągnął swoją aparaturę i zaczął lokalizować źródło wstrząsów, przerażony Bernard chciał jak najszybciej opuścić pomieszczenie mimo zapewnień Leszka, że wstrząsy nie są na tyle silne żeby zawalić najmniejszy tunel.
-Tu pisze, żebyśmy przeczytali to razem – powiedział Fabian
-Ale po co? –zapytał Janek
-Nie pisze – parsknął zrezygnowany Fabian
Wtedy podeszli do obręczy łuków i zaczęli czytać napisy na łukach jednak nic się nie stało. Nie otworzyły się żadne ukryte drzwi. Kompletnie nic. Zażenowany Fabian powiedział, aby Bernard poszedł poinformować Edgara o znalezisku i zaczął zbierać sprzęt. Zaraz po odejściu Berna Janek i Fabian oparli się o łuki i zaczęli snuć fantazje z książek o niesamowitych przygodach w podziemnych kryptach. Wtedy zaczęły się bardzo silne wstrząsy. Leszek wrzeszczał, aby uciekali gdyż wszystko może się za chwilę zawalić jednak ani jeden ani drugi nie mogli uciec. Gdy biegli jakaś tajemnicza siła odebrała im wszystkie siły tak, że po chwili wszyscy trzej się wywrócili. Nagle pomiędzy łukami zauważyli mapę galaktyki która zaczęła się przybliżać, aż w końcu dotarła do naszej planety. Wtem oślepiający blask uderzył spomiędzy łuków i w tym samym momencie zauważyli, że łuki zmieniły się w pewnego rodzaju drzwi które prowadziły do kamiennego pomieszczenia. Zdezorientowany Fabian wstał obolały i trzymając się za lędźwie zaczął oglądać łuki. Janek podszedł od drugiej strony łuku i zauważył że w kamiennym pomieszczeniu po „drugiej stronie” łuków znajdują się drzwi
-No panowie, wołajcie tych sponsorów. Coś czuję, że zmienią zdane –zaśmiał się Leszek
-To jest jakiś portal? – zapytał retorycznie Fabian- Wezmę i rzucę tam kamień
Wtedy wziął kawałek ziemi i wrzucił ją na drugą stronę portalu. Brunatny kawałek rozleciał się od uderzenia w kamienną podłogę, jednak poza tym nic się nie zmienił. Leszek zaapelował, aby nawet nie myśleć o przechodzeniu na drugą stronę. Przez radio powiedział do Berna, aby przyniósł kanarka w klatce oraz kierownika i nie pytał się dlaczego.
Po 10 minutach zjawił się Bernard, w tym czasie załoga na miejscu uważnie obserwowała portal jednak nie wychwycili nic niezwykłego. Gdy Edgar zobaczył co odnaleźli o mały włos nie dostał zawału. Fabian pośpiesznie wziął od Bernarda kanarka z wykopalisk numer 11, gdzie bada się obszerne tunele i postawił klatkę na środku portalu. Kanarek swobodnie fruwał po „tamtej stronie”. Co najdziwniejsze gdy postawili klatkę od strony wejścia do pieczary to po drugiej stronie łuków jej nie było. Widać było tylko „drugą stronę” . Janek w myślach zadawał sobie pytanie czy jakby przeszedł na „drugą stronę” i obszedł portal to czy znalazłby tam 2 część klatki.
-Niewiarygodne – powiedział zdziwiony Edgar – Nigdy bym nie przypuszczał, że możemy znaleźć coś takiego, jak wy tu przyszliście to już działało czy włączaliście to jakoś?
-Jak weszliśmy to nie było nic pomiędzy łukami – odparł Fabian- Wszystko zaczęło się gdy oparliśmy się o nie i zaczęliśmy rozmawiać, w pewnym momencie zatrzęsła się ziemia i zaczęło się.
-Kanarkowi nic nie jest gdy lata po drugiej stronie – zauważył Janek – Może zobaczymy co jest w środku „portalu”?
-Nie jestem przekonany –oznajmił zaniepokojony Bernard – a jak gdy wejdziemy to się wyłączy? Co wtedy? Jak go znowu otworzymy?
-Kto nie ryzykuje ten nie je! -zripostował go wyraźnie zdenerwowany i podniecony odkryciem Janek – Kto idzie ze mną? Możemy kogoś zostawić tu na czatach
-Ja z chęcią zostanę – szybko odpowiedział Bern
-Nie, Nie.. Myślę że bardziej przydasz się tam. Gdyby coś im się stało to Ty jesteś przecież ratownikiem medycznym. – zauważył Edgar – Ja tu z chęcią zostanę i zawiadomię o wszystkim sponsorów
-A Ty Leszek idziesz? – zapytał przerażony Bernard
-Idę, zobaczymy gdzie nas to doprowadzi
-No więc chodźmy – pogonił ich Fabian
Wtedy Janek pierwszy poszedł w stronę portalu, zaraz za nim Fabian. Pierwsze co poczuli to bardzo ciężkie powietrze. Pomieszczenie w którym się znaleźli wyglądało dokładnie tak samo jak to z którego przyszli . Janek bardzo szybko zaczął oglądać wszystko dookoła, Bernard przeniósł przez portal dwa reflektory które pomogły im prowadzić obserwacje. Leszek podszedł do korytarza który wychodził z pomieszczenia z portalem, mocno ciekawiło go co jest dalej, więc nie ostrzegając kolegów poszedł eksplorować korytarz sam. Fabian był zbyt zajęty pokazywaniem Bernowi tajemniczych słów napisanych dziwnym alfabetem na ścianach, natomiast Janek tak mocno podniecił się odkryciem, że kompletnie nie zauważył braku kompana.
Leszek natomiast powoli poruszał się w ciemnościach z małą latarką na czole. Bardzo szybko dotarł do wyjścia, korytarz był zakończony dużymi ciężkimi drewnianymi drzwiami z okuciami jakiegoś nieznanego dla niego metalu. Wyglądając przez mały kratowany otwór w drzwiach zobaczył ogromną piękną łąkę pełną trawy i kwiatów. Wrócił się szybko oszołomiony pięknem i zawołał resztę kompanów. Ci podnieceni bardzo szybko poszli krótkim korytarzem i dotarli do drzwi, niestety były one zamknięte.
-Wróćmy się do kierownika i poczekajmy, aż przyjdą ze sprzętem – stwierdził Przekek – Nie będziemy przecież rozwalać tych drzwi
Po tych słowach wszyscy pokornie wrócili się w stronę portalu, gdzie czekał na nich Edgar rządny wiedzy co znaleźli w środku. Wracając opowiadali kierownikowi co zobaczyli po drugiej stronie, w pewnym momencie Janek najbardziej ciekawski z całego kwartetu chłopak udał, że zapomniał czegoś, polecił kolegom aby na niego nie czekali i pokazali reszcie co znaleźli. Wtedy Janek pośpiesznie udał się w stronę portalu, przeszedł przez niego. Prędko podbiegł do drzwi . Wyciągną małą podręczną piłkę do drewna podłączył ją do Blueener które było już zamontowane po drugiej stronie portalu i wyciął zamek z drzwi. Pośpiesznie je otworzył i wybiegł na zewnątrz . Nie spotkał tam nic godnego uwagi. Gigantyczna łąka po horyzont, ani jednego drzewa. Pustka. Jedynym obiektem na łące była mała ziemianka prowadząca do portalu.
W pewnym momencie Janek zauważył postać wyglądającą na człowieka oddalona od niego jakieś 100 metrów. Tajemnicza postać zaczęła się do niego zbliżać jednostajnym krokiem. Od razu wydało mu się to dziwne gdyż przed chwilą gdy patrzył się w tamtym kierunku nie było nikogo. Odruchowo chciał uciec jednak zatrzymało go gdy postać uniosła rękę wysoko do góry jakby chcąc się przywitać. Natychmiastowo poruszył się mocny wiatr, niebo pokryło się gęstymi czarnymi jak węgiel chmurami i nastała niemal całkowita ciemność. Oszołomiony Janek nie wiedział co się wokół niego działu, nagle postać zakrzyknęła donośnym przeraźliwie ochrypłym niemalże demonicznym głosem wiązankę słów w swoim języku. Teraz dopiero gdy był bliżej zdołał zobaczyć jak owa postać wygląda. Blado-zielone reszki skóry zwisały z jego twarzy odsłaniając uzębienie, 4 potężne kły usytuowane jak u człowieka, w miejscu nosa miał dwie dziury, gałki oczne były brązowe z małymi źrenicami oraz bez powiek. Na głowie miał kaptur od resztek jego szaty, który był przytrzymywany przez metalową obejmę na głowie. Oprócz tego miał na sobie naramiennik wykonany z jakiegoś metalu oraz potężny miecz który ciągną za sobą w prawej dłoni. Był to jeden z najstraszniejszych widoków jakie Janek zobaczył kiedykolwiek w swoim życiu. Człekokształtny potwór praktycznie nie miał na sobie skóry, jedynie jej fragmenty, a mimo to poruszał się normalnie, oraz nie wydawał się przejęty swoją sytuacją. Janek w przerażeniu zaczął uciekać co sił w nogach do portalu, jednak gdy chciał dojść do drzwi zauważył, że z ziarenek piasku niesionych przez wiatr zaczęły układać się inne postacie podobne do tamtej. Po mniej niż kilku sekundach stał między armią Nieumarłych uzbrojonych po zęby w maszyny do zabijania. Uciekał więc co sił w nogach, wbiegł i trzasnął za sobą drzwiami. Zobaczył przed sobą Bernarda, Fabiana oraz strażników przysłanych aby zapewnić bezpieczeństwo podczas ekspedycji w nieznane. Chciał krzyknąć aby uciekali i zawalili jaskinię. W tym momencie grot strzały przebił jego szyję, cała seria wbiła się w jego plecy. Upadł na ziemie wyglądając niczym jeż, a grupa napastników cofnęła się. Jak się okazało na krótko, gdy tylko zrozpaczony Fabian pobiegł, aby opłakać i zabrać ciało przyjaciela napastnicy znów zajrzeli. Pięciu weszło przez drzwi a pomiędzy nimi ten którego widział Janek jako pierwszego. Trzymał w ręce wyraźnie starą chorągiew, bławat był czarny, a na jego środku była czerwona czaszka, z jej lewej strony strzała z grotem w górę, natomiast po drugiej stronie grotem w dół. Drzewiec był wykonany z drewna o kolorze miedzianym. Na czubku drzewca znalazł się wyżłobiona w drewnie czaszka. Strefy chorągwi były koloru czarnego oraz czerwonego.
Nieumarły donośnym ochrypniętym głosem wypowiedział ostrzegawczo brzmiące słowa w swoim języku i oddalił się. Wszyscy w popłochu udali się do portalu, a strażnicy przerażeniu osłaniali tyły. Bardzo szybko podjęto decyzję o zawaleniu całego tego kompleksu i równie szybko ten rozkaz wykonano.
Dwa dni później, dzień przed planowanym pogrzebaniem zwłok Janka, w Telewizji podano informacje o wielu trzęsieniach ziemi na całym globie, żaden z wypowiadających się specjalistów nie potrafił ustalić co było przyczyną tego zjawiska. Leszek mimo tego, że dobrze wiedział co jest przyczyną zjawiska nie chciał martwić swoich przyjaciół i w głębi serca miał nadzieje że zasypanie portalu zaradzi sytuacji. Następnego dnia rano mieli już opuszczać miejsce wykopalisk, kiedy nagle Leszek zauważył jakiegoś człowieka w oddali który się im przygląda. Gładząc się po swoim czarno-siwym wąsie oraz bródce zbagatelizował ową postać.
Chwilę później przez cały obóz dał się słyszeć donośny chrapliwy okrzyk, poruszył się wiatr, a błękitne dotychczas niebo usłało się ciężkimi czarnymi chmurami, z niesionych przez wiatr drobinek piasku powstała chorągiew w jego ręku natomiast w drugiej, prawej trzymał długi ciężki miecz który ciągnął za sobą. Cały obóz zwrócił uwagę na dziwną postać która zaczęła się do nich coraz bardziej zbliżać, nagle wydała z siebie kolejny okrzyk, a wiatr poruszył się jeszcze mocniej. Wszyscy patrzyli jak z nikąd wyrastają z ziemi postacie poruszające się ku im a na ich czele postać z chorągwią czaszki.
Wszyscy zaczęli natychmiast uciekać w popłochu a strażnicy mimo przerażenia zaczęli strzelać ze swoich karabinów, armia jednostajnie poruszała się ku im, a kule które wypluwały z siebie karabiny strażników na nich jakby nie działały. Rozpruwały ciała nieumartych odrywały im ręce, a oni nieustannie poruszali się w kierunku obozu. Przewaga liczebna oraz brak wrażliwości na jakiekolwiek cierpienie przeciwnika przeważyła i strażnicy uciekli w popłochu błagając w biegu o posiłki.
Całe 11 sąsiednich obozów widząc co się dzieje uciekło do poduszkowców którymi oddalili się wysoko w niebo. Radość z ocalenia nie trwałą długo, cała chęć z życia uciekła z pasażerów poduszkowców gdy za oknem zobaczyli najbardziej przerażający widok w swoim życiu.
Z okruchów piachu które poruszały się w powietrzu razem z wiatrem za sprawą Nieumarłego zaczął powstawać przerażający stwór wielkości ogromnego poduszkowca którym się poruszali. Wyglądał dokładnie tak jak armia która wciąż brnęła prosto przed siebie, zwisające kawałki łusek, widoczne kości i brak wnętrzności. Sam stwór miał długą szyję uwieńczoną czaszką z podłużnym kościanym pyskiem oraz 6 długimi rogami na jej tyle ustawionymi równolegle do szyi. Zębiska miał długości ludzkiego przedramienia, natomiast kły były długie niczym cała ręka. Korpus miał wydłużony o potężny kościsty ogon zakończony czymś na pozór buławy wyglądającej niczym grot strzały, a tuż przed ogonem dwie tylnie kończyny wyraźnie krótsze od przednich. Dwie kończyny przednie uwieńczone były pazurami zagiętymi w dół, które bez problemów mogłyby rozszarpać wszystko, a nad nimi wyrastające z kręgosłupa parę gigantycznych skrzydeł, które były pokryte skórą. Na każdym kręgu kręgosłupa znajdował się pancerz stworzony z kości.
Przerażenie nastało gdy bestia otwarła swój ogromny pysk prezentując zębiska, jednak nie to było najokropniejsze. Nastała zgroza gdy bestia wylała z siebie chmarę ognia na poduszkowiec. Potężne uderzenie płomieni i wewnętrznej wściekłości zniszczyło poduszkowiec którym uciekali archeolodzy, górnicy i geolodzy ze stanowisk 25-30 . W jednej chwili wydawało się, że wszystko już skończone, że to już koniec wszystkiego, gdy nagle pojawiły się posiłki wezwane przez strażników stanowisk.
Z wysokich poduszkowców roztaczał się widok na bitwę. Nieumarli nie wyglądali na niezadowolonych z faktu iż są bombardowani. Ciała a raczej resztki ciał, które zostały rozerwane na strzępy przez wybuch bomby lub grad kul oddanych przez wojsko powracały do pierwotnego stanu, gdy tylko zjawił się silniejszy wiatr, a piach mógł wypełnić ubytki. Piechota nie mogła sobie w żaden sposób poradzić z napierającą na nich chordą uzbrojonych po zęby wojowników powstałych z prochu. Ich okrzyki bojowe wzbudzały przerażenie pomiędzy żołnierzami, grad kul z karabinu nie robił na nich wrażenia. Napierali prosto przed siebie, gdy w powietrzu myśliwce starały się zgładzić latającą bestię, jednak opór nic nie dawał bestii nie przeszkadzało gdy jej szczątki wylądowały na ziemi, po chwili z piachu znów powstałą ta sama bestia i niszczyła myśliwiec za myśliwcem. W pewnym momencie tajemnicza siła zaczęła ściągać samoloty w dół, a żaden pilot nie mógł na to nic poradzić. Wszystkie samoloty, bombowce, poduszkowce oraz myśliwce zaczęły w jednym momencie lecieć dół jak gdyby nagle zwiększyła się siła grawitacji. Siła nie działała jedynie na bestię która spalała uciekających z maszyn ludzi i pilotów. Zginęli wszyscy którzy byli w powietrzu co do jednego. Wszyscy w poduszkowcach, wszyscy w bombowcach. Nadzwyczajna rada ONZ podjęła drastyczną decyzję o anihilacji wszystkiego co znajduje się na powierzchni gdzie znajduje się Nieśmiertelna armia. Ci którzy przetrwali atak smoka zostali zabici przez hordę, która z każdą chwilą powiększała się o nowe jednostki. Znad Syberii wystartował pocisk balistyczny, jego parabola lotu miała drugie ramie nad południowo wschodnią polską. Pocisk o masie 50 MT uderzył 3 godziny później rozsiewając zniszczenie na wiele kilometrów. Grzyb po wybuchu był widoczny nawet w Paryżu. Na miejscu ataku nie zostało nic. Radioaktywny opad długi unosił się na obszarze 40 kilometrów od umiejscowienia portalu, burza ognia zniszczyła wszystko w promieniu 70 km a fala uderzeniowa i potężny podmuch rozniosło pół małopolski w drobny pył. 24 godziny po wybuchu gdy już wszystko się uspokoiło i wykonywano kontrolny przelot nad miejscem eksplozji aby ocenić skalę zniszczeń zauważono że wiatr nadal mocno wieje mimo iż powinien już ustać. I wtedy piloci samolotu zwiadowczego usłyszeli potężne donośne krzyknięcie w niezrozumiałym dla nich języku. Echo krzyku rozniosło się na całą planetę. W wielu miejscach na świecie zatrzęsła się ziemia i poruszył się silny wiatr, a piloci zauważyli nad gruzami wschodniej małopolski jedną postać wyglądającą na człowieka, stojącą samotnie ze chorągwią czaszki.

III MIEJSCE

ŚWIĘTA INKWIZYCJA” – JAKUB KUROWSKI

Od samego rana padał deszcz, więc miasto sprawiało wrażenie opuszczonego. Javier nie był tu od kilku lat i zdążył zauważyć, że od ostatniego jego pobytu tutaj wiele się zmieniło. Kiedyś kiedy panował tu jego ojciec, Daul się rozwijało, a teraz miasto zaczęło popadać w ruinę. Po śmierci pozostałych członków rodziny, to miejsce prawnie należało się jemu. Jednak on nie podróżował tu po to żeby przejąć władzę. Przybył tu by pomścić zamordowaną rodzinę.

Javier był młodym mężczyzną. Miał na sobie skromne ubranie. Pod szarym płaszczem nosił ukryty miecz. Był to magiczny miecz, który dostał od Kręgu Czarodziejów, za pokonanie Tytana. Kiedy był poza domem, walczył z wieloma wrogami. Jednak najgroźniejszym z nich był właśnie Tytan. Mówiono o nim, że był synem boga. Javier żeby go zabić musiał poprosić o pomoc czarnoksiężnika, który wymieszał duszę młodzieńca z duszą demona. Chłopak zyskał przez to wiele nadludzkich zdolności. Przez to wydarzenie jego oczy pozostały czerwone

Przyjechał do Daul przed południem. Do tej pory zdążył się dowiedzieć, że kontrolę nad tym miastem przejął Święty Zakon Boga Słońca. Javier nigdy nie był zbyt religijny. Kiedy podróżował po świecie, napotykał różnie istoty i poznawał ich wierzenia. Elfy modlące się do starych drzew, krasnoludy do swoich przodków i wiele innych. Jednak ze wszystkich wierzeń jakie spotkał, Kościół Boga Słońca był najgorszy. Ich kapłani głosili, że jedynym sposobem na pozbycie się grzechów jest wskoczenie w Święty Płomień. Trafiali się szaleńcy, którzy robili to by odkupić swoje czyny i stanąć przed Stwórcą. Było ich jednak niewielu. Doprowadziło to do licznych Świętych Inkwizycji, które najpierw mordowały ofiary, a dopiero później wrzucały je do Świętego Płomienia. Polowali oni głownie na magiczne istoty, których jedynym grzechem było narodzenie się nie człowiekiem. Kiedy jego ojciec był jeszcze lordem w mieście traktował ludzi na równi z innymi rasami i właśnie dlatego Zakon postanowił się go pozbyć.

Javier stanął przed drzwiami karczmy. Dochodziły z niej różne śmiechy i krzyki. Był to teren, w którym mieszkali nieludzie. Przybył tutaj, ponieważ nieludzie wyjątkowo nienawidzili Zakonu. Nie było w tym nic dziwnego, skoro to na nich głównie polowała Inkwizycja. Miał nadzieję, że tutaj znajdzie kogoś kto pomoże mu w dokonaniu zemsty.

Otworzył drzwi, zdjął kaptur z głowy i wszedł do środka. Natychmiast wszelkie hałasy ucichły. Wszystkie oczy były skierowane w niego. W niektórych widział strach, a w niektórych wrogość. Zrozumiał, że widok człowieka bardzo ich nie rozradował. Postanowił, że od razu powie o co mu chodzi, żeby nie marnować czasu.

-Nazywam się Javier Montoya- zaczął.- Jestem synem waszego zamordowanego lorda. Powróciłem do Daul, by zemścić się na Zakonie. Pomyślałem, że…

-Przybyłeś tu szukać sprzymierzeńców?- zapytał ktoś- Nikt z nas nie zamierza z nimi walczyć. My już dawno przegraliśmy. Odejdź stąd, bo sprowadzisz na nas same kłopoty.

Słowa z ust starszego elfa zdziwiły Javiera. Nawet wojownicze krasnoludy siedziały cichutko w kącie. Może niepotrzebnie tu przyszedł. W sumie to była jego osobista zemsta, ale oni też powinni mieć powody do walki. Spojrzał jeszcze po wszystkich i nie zauważył nikogo, kto mógłby mu pomóc. Odwrócił się i skierował do wyjścia. Nagle drzwi się otworzyły i do gospody wpadło kilku krasnoludów.

-Zakon złapał Grimmera!- krzyknął do wszystkich krasnolud, który wbiegł pierwszy. Javier nie wiedział kim był ten Grimmer, ale ta wiadomość wstrząsnęła wszystkimi.- Musimy go uratować! Kto idzie z nami? On pomógł wielu z was, a teraz wy siedzicie i nic nie potraficie dla niego zrobić?- w głosie krasnoluda można było usłyszeć wściekłość

-Przykro mi Wolfgangu, ale nic dla niego nie możemy zrobić. Twój brat już jest stracony- słowa te wypowiedział ten sam elf co przedtem.

-Póki żyje jest nadzieja- powiedział Javier.- Jeśli będziemy działać szybko to uda nam się go uratować- dopiero teraz został zauważony przez przybyszów.- Jestem Javier Montoya.

-Ten legendarny syn Rodrigo Montoyi? Pogromca Tytana?- spytał zdumiony Wolfgang

-We własnej osobie. Widzę, że mamy wspólne cele, więc pozwól, że pomogę wam odbić twojego brata- słowa, które powiedział uradowały krasnoluda.- Ale obawiam się, że nadal nas jest za mało.

-Idę z wami- powiedziała jakaś młoda elfka.- Nazywam się Elisia.- Kiedy ona do nich podeszła wiele nieludzi zaczęło się zastanawiać i chwilę później coraz więcej osób wstawało i przyłączało się do grupy.

-Teraz jest nas około dwudziestu- powiedział Wolfgang.- Ale jak mamy się dostać do zamku? Nie przebijemy się przez główne wejście.

-Spokojnie, mieszkałem w nim przez wiele lat i wiem gdzie są tajemne przejścia. Jeden tunel prowadzi właśnie z tej tawerny do lochów.

-W takim razie na co czekamy?- zapytał krasnolud- Chodźmy natychmiast.

I w ten oto sposób Javier zdobył grupę, z którą tunelami przechodził do zamku. Podróżowali przez kilka godzin tylko z jedną pochodnią, więc trudno się było zorientować, w którą stronę pójść. Jednak w końcu się udało i trafili do lochów.

Było tu niewiele jaśniej, więc trzymali się razem. Wszystkie cele były puste, albo leżały w nich trupy, jednak nie zobaczyli jeszcze Grimmera. Javier uznał, że to dziwne. Zakon trzymał więźniów przez kilka dni i dopiero wtedy ich zabijał.

-Gdzie jest mój brat?- spytał Wolfgang- Mówiłeś, że tu będzie!

-Uspokój się- powiedział cicho Javier.-Może go przesłuchują na górze. Musimy iść tam sprawdzić.

-Właściwie skąd wiemy czy możemy ci ufać? W końcu jesteś człowiekiem- powiedział jakiś goblin.

-Nie chcę waszej śmierci- odpowiedział Javier.- Jestem tu tylko po zemstę, nie obchodzi mnie nic więcej. Jeśli zamierzacie się teraz wracać to powodzenia, ale pochodnię zabieram ze sobą. Nie wiem jak wy, ale ja idę na górę, może spotkam tam waszego przyjaciela i powiem mu, że tu byliście, ale się przestraszyliście, więc skazaliście go na śmierć.

-Uspokójcie się wszyscy- powiedziała Elisia.- Oczywiście, że idziemy z tobą na górę, przecież musimy uratować Grimmera.

Zapanowała cisza. Minęła chwila i znowu wszyscy byli zdecydowani. Javier ruszył po schodach do góry, a reszta za nim. Dziwiło go gdzie są wszyscy strażnicy, do tej pory nie spotkali żadnego. Zaczął się zastanawiać czy to nie jest pułapka. Uznał, że to nie ma znaczenia. Pułapka, czy nie było już za późno.

Gdy dotarli na górę, usłyszał wiele głosów. Więc to tutaj byli wszyscy. Postanowili podsłuchać o czym gadają tamci.

-Kiedy oni spalą tego krasnoluda?

-Podobno Wielki Kapłan już jest w mieście, więc niedługo.

Wielki Kapłan był głową Kościoła. Javier nie wiedział po co on tu przyjechał, ale mogło to bardzo skomplikować całą akcję.

-Słuchajcie- wyszeptał do towarzyszy.- Musimy zaatakować zanim Wielki Kapłan przybędzie. Inaczej nie mamy szans.

-Ruszajmy więc- rzekł entuzjastycznie Wolfgang

Wszyscy wyciągnęli bronie i ruszyli do ataku. Magiczny miecz Javiera zapłonął ogniem. Zakon był przez chwilę oszołomiony i zanim zorientowali się co się dzieje, stracili część ludzi. W całej sali było słychać krzyki rannych i umierających. Zacięta walka się przeciągała. Zakończycy zaczęli ostrożnie podchodzić do człowieka z magiczną bronią. Próbowali go otoczyć lecz niewiele to dało. Nagle Javier zauważył, że przeciwnik próbuje zajść ich od tyłu. Od razu pobiegł tam by to udaremnić. Chwilę później obok niego znalazł się Wolfgang, który też radził sobie całkiem nieźle ze swoim toporem.

Walka nagle ustała. Przeciwnicy, którzy pozostali przy życiu wycofali się na podwyższenie. Otoczyli swojego przywódcę, który do tej pory nie walczył. Był on o wiele wyższy od przeciętnego człowieka. Javier nagle zrozumiał, że to wcale nie jest człowiek, a olbrzym.

Tuż pod podwyższeniem leżał skulony krasnolud. Wyglądał bardzo nędznie. Spojrzał na Wolfganga i zrozumiał, że jest to jego brat. Nareszcie.

-Oddajcie nam Grimmera, to odejdziemy- zaczął Javier.

-Ty mi stawiasz warunki nędzny śmiertelniku? Krasnolud tu zostaje- odpowiedział gigant.

-Dobrze, w takim razie inaczej. Kto zabił lorda Rodrigo Montoye i jego rodzinę?- kiedy zadał pytanie olbrzym zaśmiał się paskudnie.

-Ja. Zamierzasz coś z tym zrobić?- odpowiedział śmiejąc się nadal.

-Tak, zamierzam. Nazywam się Javier Montoya. Zamordowałeś moją rodzinę. Szykuj się na śmierć.

-Jeśli ci tak śpieszno do grobu, to niech będzie- mówiąc to wstał z tronu jego ojca, był o wile większy niż Javier przypuszczał.

I znowu walka się rozpoczęła. Tym razem Javier nie zwracał uwagi na pozostałych wrogów. Widział tylko mordercę jego rodziny. Jego miecz zapłonął potężnym, magicznym ogniem. Nie zwracał uwagi na to co się działo wokół. Miał tylko jeden cel. Cel, który stał tuż przed nim. Cel, który był dwa razy wyższy od niego.

Walka trwała i trwała, a żaden z nich się nie męczył. Cały czas unikał jego potężnych ciosów i sam wyprowadzał kilka szybkich, które tamten blokował. Nagle dostrzegło okazję na atak. Zamachnął się mocno i ciął w rękę napastnika, który zawył z bólu i upuścił olbrzymi miecz. Już miał mu zadać ostateczny cios kiedy ktoś go podciął od tyłu. Javier wywrócił się.

Próbował szybko wstać, ale olbrzym złapał go w ręce i zaczął nim uderzać o ścianę. Napastnik rzucił nim o ziemię. Gdy tak leżał obolały, wróg się zbliżył, podniósł swój miecz i przygotował się do ostatecznego ciosu. Nagle strzała wbiła się w prawe ramię giganta, który się przewrócił. Javier się odwrócił i zobaczył Elisię z łukiem w ręku. Zrozumiał, że to jego jedyna szansa, chwycił swój oręż i rzucił się na nieprzyjaciela. Jednym szybkim cięciem odrąbał gigantowi głowę.

Rozejrzał się po sali i zobaczył, że walka ustała. Wszyscy przeciwnicy byli martwi. Nagle jego demoniczne zmysły wyczuły bardzo potężną istotę zmierzającą w tę stronę. Zrozumiał, że to Wielki Kapłan.

-Musicie uciekać. Zbliża się Wielki Kapłan. Bierzcie swojego przyjaciela i uciekajcie.

-A co z tobą?- zapytała Elisia

-Zostanę z tyłu. Zaraz was dogonię- wiedział, że to nieprawda, ale przez ranę nie mógł uciekać. Osiągnął swój cel, a teraz pomoże tym nieludziom.

-Musicie zebrać wszystkich i uciekać z miasta i to jak najszybciej. Ukryjcie się gdzieś, może będziecie bezpieczni. Weźcie mój miecz, może wam się przydać. Oddacie mi go potem- mówiąc to wręczył magiczny oręż Elisii.

-W takim razie do zobaczenia potem- powiedział Wolfgang.

Wszyscy odeszli, ale on został i czekał. Zasiadł na tronie ojca w oczekiwaniu na śmierć. Zaczął sobie przypominać wszystkie swoje przygody. Było ich wiele. Uznał swoje życie za całkiem udane, chociaż trochę za krótkie. Nagle do sali wszedł Wielki Kapłan z ogromną liczbą żołnierzy.

-To ty jesteś za to odpowiedzialny?- zadał pytanie starzec

-Tak, to moja wina- odpowiedział bez strachu Javier.

-W takim razie przygotuj się na spotkanie ze Stwórcą bezbożniku.- mówiąc to uniósł dłonie, z których wystrzeliły płomienie. A więc tak wyglądał jego koniec? No nic, był już na niego przygotowany. Ostatnią rzeczą, którą poczuł było przyjemne ciepło, które go otoczyło.

III MIEJSCE

LAZUROWA ŚMIERĆ” – MARTA KWIEK

Książki – wehikuł czasu do brutalnej przeszłości, naznaczonej bitwami duchów naszych przodków.

Słyszeliście kiedyś o Tartarze? Grecy uważali go za Piekło. Najmroczniejszą i najniższą część Podziemia, w której przebywały skazane na odwieczne cierpienie Dusze Potępione. Gdyby był ekskluzywnym, wakacyjnym kurortem, jego hasło reklamowe brzmiałoby: Tartar – kraina, z której nie ma powrotu. Przyjdź, zobacz, zostań! Skąd to wszystko wiem? Ponieważ to mój dom.

Dlaczego porównuję swoje schronienie do mitologicznego Piekła? Odpowiedź jest prosta- na powierzchni żyło się nam zdecydowanie lepiej. Więc po co ją opuszczaliśmy? Dlaczego zeszliśmy tak głęboko pod powierzchnię? Aby się ukryć. Ludzie zamieszkujący Ziemię przed nami nie szanowali darów, otrzymanych przez naturę i doszczętnie ją wyniszczyli. Byli egoistami. Nigdy nie zadali sobie podstawowych pytań: Co zostawimy potomstwu? Co możemy zrobić, by naszym dzieciom żyło się lepiej? Jak je chronić? A co, jeżeli nieustannie toczone przez nas wojny są kompletnie bez sensu? Właśnie wojny… A dokładniej jedna wojna. Jądrowa. Nie potrafię podać dokładnej daty tego zdarzenia, wiem jedynie, że był to koniec XXI wieku. Tego dnia, w jednej chwili na całym świecie zgasły światła i zapanowała nieprzenikniona cisza, trwająca wieki. Niektórzy myśleli, że teraz czeka nas już tylko koniec świata i modlili się o zachowanie życia. Ja na ich miejscu wolałabym jak najszybszą śmierć – ale to co zdarzyło się dalej, przerosło najczarniejsze koszmary wszystkich.

Ludzie z natury są słabi, a jeżeli do tej słabości dodamy zmniejszającą się z upływem lat inteligencję populacji i jej odwieczną chciwość, czeka nas pewna zagłada. Właśnie tak wyglądał początek problemów, które błyskawicznie kumulowały się- a to ciągłe wyprawy w kosmos i walka o podboje nowych, niezamieszkałych planet, albo problemy z transportowaniem żywności. Najgorsze było jednak nadużycie władzy. To właśnie to przeważyło nad losami ludzkości. Ludzie sami siebie zniszczyli, ale to żadna niespodzianka, prawda? Od dawna czaił się na nas cień destrukcji.

Jak moim przodkom udało się przeżyć dzień nazwany Ostatecznym? Kopalnie, stare schrony i miejskie podziemia od lat były przerabiane na kwatery mieszkalne dla tysięcy, a nawet miliardów ludzi. Oczywiście wszystko było utrzymane w kompletnej tajemnicy, aby nie wywołać paniki. Tworzeniem Podziemia zajęło się pewne stowarzyszenie, jego członkowie byli dosłownie wszędzie- w sklepach, szkołach, zakładach pracy, biurach. Znajdowali się tam, gdzie ludzie. To właśnie oni nam pomogli. Gdy ludzkość z bijącym sercem oczekiwała na dalszy przebieg zdarzeń większość wiedziała co robić- nie gromadzić w wielkich grupach i czekać na konkretne wytyczne. Rzecz jasna nie wszyscy zdołali się schronić i nie było możliwości ich uratowania. Ile osób przetrwało? Obecnie w moim schronie mieszka dwieście tysięcy ludzi, a ten jest jednym z największych. Podziemia są cztery- na obszarze każdego z kontynentów. Jak się komunikujemy bez prądu? Hologramy. Jest to jednak technologia przeznaczona dla najwyższej rangi obywateli, a my- zwykli ludzie nie mamy nawet prawa wiedzieć jak one funkcjonują.

Nikt z nas- mieszkańców Subtery nie może wyjść na powierzchnię, ponieważ grozi to śmiertelną dawką napromieniowania. Ziemia jest skażona i niebezpieczna, ja jednak doskonale wiem, jak kiedyś wyglądała: znam lasy, niebo o bladym świcie, czy tęcze. Wiem jak pachną przebiśniegi i umiem rozpoznać śpiewy różnych gatunków ptaków. Skąd? Odpowiedzią są książki.

W Subterze znajduje się jedna, naprawdę olbrzymia biblioteka. Cały, ocalały dorobek przodków zgromadzony w jednym, magicznym miejscu. Niestety, jest nam ona udostępniana tylko dwa razy do roku z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na ich historyczną wartość, a po drugie większość z nas nie umie czytać, więc uważają moje miejsce na pozbawione sensu. Ja jednak nie wyobrażam sobie życie bez magicznych światów, w które wprowadził mnie ojciec- bibliograf. Z czytelni nie wolno wynosić z książek- co nie zawsze przestrzegam, ponieważ nie mogę się skupić, kiedy świdrują mnie oczy wszędzie postawionych strażników. Normalnie nie wszędzie widujemy Stróżów Prawa, jednak w miejscu w którym naprawdę czuję się jak w domu chroniona jest tajemnica- „tajemnica” a raczej nowe, nieużywane książki, znajdujące się tuż obok literatury historycznej. Nie rozpadają się na proch tak jak inne i mają kompletne strony, a także pięknie pachną. Niestety, luksusem dotykania ich mogą się napawać tylko wybrani, do których nie należę.

Nie wiem, co mnie podkusiło tamtego dnia, kiedy zapędziłam się na niebezpieczne szlaki, ale chętnie zrobiłabym to po raz drugi- tym razem o wiele dyskretniej. Pomieszczenie, jak zwykle, było niemal puste, a „ochroniarze” byli pochłonięci jakąś niezwykle ciekawą rozmową o tym, jak wynaleziony pół wieku temu lek na raka spowodował rychły upadek farmaceutyki.

Udawałam, że zawzięcie poszukuję czegoś w dziale literatury popularnonaukowej, po czym zaczęłam bezszelestnie podążać w coraz to głębsze zakamarki biblioteki Co mną kierowało? Pragnęłam poznać prawdę. Miałam dość wieloletnich domyśleń i spekulacji. Z głośno bijącym sercem stanęłam na palcach i delikatnie wysunęłam stojącą najbliżej krańca mahoniowej półki książkę, w takiej samej jak inne, lazurowej, skórzanej oprawie. Tłoczony, ozdobny, złoty napis głosił „XXII”

I wtedy usłyszałam szelest. Pospiesznie schowałam zdobycz pod ciemnoróżowy, rozciągnięty sweter.

– Tu nie wolno przychodzić.- usłyszałam delikatny, a zarazem mroczny, męski głos, który można by porównać do jedwabnej róży z milionem kolców. Odwróciłam się nieśmiało. Doskonale wiedziałam, kto mnie nakrył. Wysoki chłopak o kruczoczarnych, rozczochranych włosach i pomiętym, równie ciemnym ubraniu. Wpatrywał się we mnie obojętnym spojrzeniem mrocznych oczu.

– W takim razie, co ty tutaj robisz?- przybrałam buntowniczy wyraz twarzy, udając, że nie znam odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie. Może i nie wiedział, kim jestem, lecz ja doskonale zdawałam sobie sprawę z kim rozmawiam- całe Podziemia rozpoznałyby go bez trudności.

– Należę do uprawnionych.- odparł, bez chociażby krzty emocji.

Jego wojownicza postawa i napięte mięśnie aż krzyczały „Hej! Patrzcie na mnie! Jestem Florian i wszystko mi można, bo moi przodkowie należeli do założycieli Subtery! A teraz kłaniaj się przede mną nędzna, nic nie znacząca dziewczyno.” Żałosne…

Na szczęście tego dnia pozwolił mi odejść bez dalszej wymiany zdań, a ja byłam święcie przekonana, że niczego nie widział.

Pewnie normalnie nie wytrzymałabym i rzuciłabym się na tajemniczą książkę. Nie tym razem. Tomiszcze długo leżało pod materacem w moim pokoju. Nie mieszkamy ze swoimi rodzinami.. Każde dziecko wchodzące w wiek szkolny zostaje przeniesione do tak zwanego „internatu”, położonego na terenie placówki to jednocześnie wygodne- ze względu na ogólną organizację lekcji, ale również uciążliwe. Zwłaszcza jeżeli mieszka się z trzema osobami, wtedy na pewno nie narzeka się na nadmiar przestrzeni osobistej.

Do tomu sięgnęłam dopiero tydzień po jego zdobyciu. Gdy czekałam na powrót mojej współlokatorki, odważyłam się zajrzeć do zakazanej książki. Była napisana prawdopodobnie na maszynie i zachowała formę dziennika. Wyglądało na to, że autor opisuje wszystkie najważniejsze i najbardziej tragiczne wydarzenia końca XXI i początku XXII wieku. Nic specjalnie istotnego i zakazanego: śmierci najważniejszych głów państw, porwane samoloty, tajemnicze zniknięcia znanych osób działających w rządzie. Wszystko, o czym mówią nam w szkole. Przekartkowałam książkę n iemal do samego końca i nagle zamarłam. Myliłam się. Tartar w porównaniu z moim domem był rajem, a nawet nagrodą.Wpatrywałam się tępo w jedno, jedyne zdanie, splamione krwią miliona ludzi: Wszyscy zostaliśmy niewolnikami

Jedyne, co pamiętam to okropny trzask, jakby ktoś z niewiarygodną siłą otworzył żelazne drzwi. Ocknęłam się dopiero w pokoju przesłuchań. Był pomalowany na głęboką, nieskończoną czerń. Pomieszczenie oświetlało jedno, czerwone- podobne do tych znajdujących się w ciemni, które ułatwiają wywoływanie zdjęć- światło. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, a moje zmysły były otępiałe, jakby ktoś włożył mi do głowy watę. Przede mną siedziała kobieta o rudych, jak płomienie włosach i dobrze znanej mi, twarzy, bez ani jednej zmarszczki, czy innej skazy podpowiadającej ile ma lat. Vaiolet- tak jak Florian należała do krewnych założycieli.

– Jak się nazywasz.- spojrzenie jej nienaturalnie niebieskich oczu przeszywało mnie na wylot. Sprawiała wrażenie osoby, która zna mnie mniej niż ktokolwiek.

– Elwira Shamor- odparłam mechanicznie, jakby mój mózg nie brał udziału w procesie myślenia.

– Pytałam o numer.- sprecyzowała

– 2802030909072806- wyrecytowałam

– Ile masz lat?

– Siedemnaście.

– Kto dał Ci tę książkę?- dopiero teraz zobaczyłam lazurowy błysk na czarnym, granitowym stole.

– Nikt.- chyba nie było sensu kłamać.- Sama ją wzięłam.

– Ile widziałaś?

– Słucham?- spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

– Pytałam ile widziałaś? Umiesz czytać?

– Oczywiście.- Po jej wyrazie twarzy wnioskuję. że nie była to najlepsza z możliwych odpowiedzi.- Ale nie daliście mi dokończyć. Nie było tam nic ciekawego

– Nie musisz kłamać. Wszystko wiemy.- uśmiechnęła się przebiegle.

W tym momencie wata zniknęła a ja dokładnie wszystko słyszałam. Szumy przerodziły się w nieludzkie wrzaski. Bardzo znajome. Łzy stanęły mi w oczach. Nie płakałam z żalu, smutku, czy przytłoczenia ale z bezsilności. Bezsilności która zmroziła moje serce i rozciągała się po całym moim ciele.

– Co im robicie?- zapytałam, ponownie słysząc krzyk własnego ojca. Przerażało mnie opanowanie własnego głosu.

– Nie rozumiem o czym mówisz.- nadal była szczęśliwa, dzięki czemu wyglądała na psychicznie chorą. Czułam się jak w złym śnie, z którego nie można się obudzić.

– Mój ojciec nie jest niczemu winien!- nie trzęsłam się. Zaczęłam podejrzewać u siebie zespół Aspergera i u swojej towarzyszki również.

– Ależ oczywiście że jest. Jak mógł stworzyć tak niewdzięczną istotę, nie nadającą się do życia w społeczeństwie? Powinniśmy się jego od razu pozbyć, ale niech cię najpierw znienawidzi.

Nic nie rozumiałam.

– Dlaczego jesteście tacy okrutni?

– Ponieważ złamałaś Zasady, ukradłaś cenną część historii.

– Nic nie wiem.- skłamałam, co jak co, ale logiczne myślenie zawsze było moją mocną stroną.

– Och, wytłumaczę ci to z przyjemnością, Elwiro. Nie mam nic do stracenia, skoro idziesz na pewną śmierć.- ostentacyjnie przewróciłam oczami. Mogłam się spodziewać takiego zagrania.- Jak już wiesz w XXI wieku wzniesiono alarm, którego powodem było zagrożenie wojną jądrową, tyle że tak naprawdę do żadnej wojny nigdy nie doszło. Organizacja, założycieli o nazwie Subtera została wymyślona, ponieważ rząd od dawna potrzebowała ludzi do pracy, którym nie będzie musiał płacić, a niewolnictwo byłoby złamaniem praw człowieka. Oczywiście jawne niewolnictwo. Wymyślono wykorzystanie Podziemia, które stworzono- jak zapewne wiesz „w razie jakiegoś niebezpieczeństwa, zagrażającego naszej rasie.” Wyłoniono kilka tysięcy zdolnych do pracy, silnych, młodych, lub wybitnie utalentowanych ludzi i po alarmie kazano im udać się w wyznaczonych miejsc, skąd nigdy nie powrócili. Jesteście okłamywani, Elwiro. Cały czas byliście oszukiwani i ślepo nam wierzyliście. Wszystko co robicie: książki, które piszecie, filmy i jedzenie, które tworzycie, nowe lekarstwa, ubrania, technologia, dosłownie wszystko trafia do ludzi mieszkających na powierzchni. Tych lepszych. Świetnie ukartowane, prawda? Teraz jesteście tylko niewolnikami, którzy dostają pożywienie najgorszej jakości, dziurawe ubrania i nic nie znaczą. Zauważyłaś czasem nagle znikające, znajome twarze? Jesteście również sprzedawani i nikt o nic nie pyta. Bo nikt nie chce wiedzieć. Nie bierz tego do siebie Elwiro Shamor, ale mogłabyś wszcząć rebelię, obalić niewolnictwo i wykorzystywanie ludzi przez ludzi. Widzę w tobie potencjał. Szkoda, że tak się od was uzależniliśmy, że nie dalibyśmy sobie bez was rady. Dlatego muszę się ciebie pozbyć.

Wtedy wszedł Florian. Cały zakrwawiony od katowania, na ręku miał opaskę z rzędem czerwonych, podejrzanie wyglądających guzików. Z szaleństwem w oczach kliknął przycisk znajdujący się pośrodku i wszystko zniknęło. Wielki wybuch zmiótł nas z powierzchni.

Nie wiem, co się dokładnie stało, ani czy inni przeżyli, lecz jestem pewna jednego- ludzkość nie wyginie, ponieważ mimo naszych słabości tak jak feniks odradzamy się z popiołów i odbudowujemy się wciąż na nowo. I tak oto skończyła się moja historia, która opowiada o tym, jak miłość do książek mnie zabiła.