Prezentujemy prace wyróżnione w konkursie literackim związanym z realizacją projektu:
„12 KART Z HISTORII BRNIA I POWIŚLA DĄBROWSKIEGO NA TLE DZIEJÓW POLSKI
KARTA I: POWSTANIE STYCZNIOWE 1863-1864”
„Opowiadanie romantycznie o miłości Henryki Pustowójtówny do gen. Mariana Langiewicza”
I miejsce – Agnieszka Ptak
Szybkim krokiem przemierzałam korytarze Hotelu Krakowskiego. W dłoni trzymałam tobołek z kobiecą suknią. Moje serce ściskał niesamowity strach. Pomyślałam, że tym razem, musi się udać. Tym razem mi nie odmówi. Przecież kocha mnie tak bardzo, jak ja jego.
Przypomniałam sobie wyraz wściekłości na twarzy Kapitana Szarlaya i jego pękającą na pół szpadę, gdy Marian odmówił przebrania się w kobiecy strój, aby uciec z Siedliszowic. Ale tym razem musi się zgodzić. Uciekniemy z Tarnowa. Zobaczyłam jego znajomą i ukochaną twarz.
– Marian.- Wyszeptałam, wpadając w jego ramiona i przypominając sobie, jak się to wszystko zaczęło.
Był to dzień wyjątkowo ponury. Jeden z niższych rangą żołnierzy prowadził mnie właśnie do naczelnika wojsk powstańczych województwa sandomierskiego. Powstaniec wyglądał na zmęczonego. Partyzantka najwyraźniej mu nie służyła. Jego skóra była szara, a pod oczami widoczne były sine cienie. On sam był młody, jednak jego postawa i spojrzenie należało do starca. W jego oczach nie widziałam tego samego zapału i entuzjazmu, który rozświetlał mój wzrok.
Nerwowym ruchem poprawiłam mój półkożuszek. Jak dotąd wszystko układało się nad wyraz pomyślnie? Nikt nie zdał sobie sprawy, że pod męskim strojem i imieniem Michał Smok, ukrywa się kobieta. Poniekąd dodawało mi to otuchy. Z drugiej jednak strony wiedziałam, że będę musiała ujawnić mą tożsamość. Niepodobna przecież okłamywać swego dowódcę.
Stanęłam przed drewnianą, chłopską chałupą. Z okien padał złotawy blask, który rozświetlał śnieg, który tego roku grubą warstwą puchu okrył polską ziemię. Przed drzwiami straż trzymało dwóch rosłych młodzieńców, którzy dzierżyli w rękach karabiny. Był to najlepszy dowód, że zaraz stanę przed dowództwem; broni palnej, bowiem powstańcy nie mieli wiele. Wprowadzono mnie do izdebki. Wokół stołu siedziało kilku wyższych oficerów. Moją uwagę zwrócił przede wszystkim jeden z nich. Był niewysoki, miał pokaźne wąsy i okulary.
– Panie Pułkowniku- zasalutował i zastukał obcasami mój towarzysz- To Michał Smok pragnie zaciągnąć się do naszego oddziału.- wypowiedział szybkim, żołnierskim tonem, po czym na znak Pułkownika wymaszerował.
Pułkownik długi czas, z uwagą się mi przyglądał. Poczułam jak moje dłonie delikatnie się pocą, a serce zaczyna bić szybciej pod jego czujnym spojrzeniem. Nie był on może wzorcowym przykładem męskiej urody, jednak miał w sobie jakąś siłę, władczość i charyzmę, która sprawiała, że nie sposób było nie czuć przed nim najwyższego respektu.
– Ktoś ty?- zapytał wreszcie i spojrzał mi prosto w oczy.
– Michał Smok.- odparłam, starając się, aby mój głos brzmiał jak najniżej i jak najbardziej męsko. – Pragnąłbym walczyć o niepodległość Polski.
– Tego się domyślamy.- mruknął jeden z pułkowników, podkręcając wąs i szepcząc coś do Pułkownika w okularach.
Ten kiwnął głową, wstał zza stołu i powoli, żołnierskim krokiem zbliżył się do mnie.
– Jak na młodzieńca masz bardzo zaskakującą posturę- zaczął- Drobne dłonie i nogi. Szerokie biodra. Czy aby nie chciałabyś, och pardon, chciałbyś nam coś powiedzieć.
A więc stało się. Nie było już odwrotu, musiałam ujawnić moją tożsamość. Kątem oka zauważyłam, jak jeden z obecnych mężczyzn sięga po swoja szablę.
– Chciałabym, panie pułkowniku- odparłam i zdjęłam moja czamarę, a moje długie, czarne włosy rozsypały się na ramiona- Anna Henryka Pustowójtówna z Wierzchowiska.
Wzrok wszystkich obecnych oficerów skierował się na mnie. Widziałam jak ich czoła marszczą się w zadumie. Zapewne niejeden z nich słyszał o moim ojcu- Trofimie Pustowójtow- a raczej Teofilu Pustayu, generale rosyjskiej armii. Słyszałam, jak głośno o tym szeptali. Usłyszałam jednak także głos, który mówił o mojej patriotycznej demonstracji w Lublinie, dwa lata temu. W końcu odezwał się też Pułkownik w okularach.
– Dlaczegóżbym miał chcieć w moich szeregach kobietę?
– A w czymże kobieta jest gorsza od mężczyzn? Jestem Polką i także pragnę wolnej ojczyzny. Czyż i kobiety nie doznają prześladowań ze strony cara?- zapytałam, wciąż mając w pamięci moje planowane zesłanie do klasztoru prawosławnego w Moskwie, które tylko dzięki staraniom mojej rodziny, zostało zmienione na pobyt w Żytomierzu.
Pułkownik zmarszczył czoło. Ja natomiast, pragnąc go w jakiś sposób przekonać, spięłam włosy i ukryłam je pod czamarą, aby znów przeobrazić się w mężczyznę. Stałam na baczność, całą swoją postawą, próbując przekazać, że nadaję się do tej służby. Gdy już Pułkownik otwierał usta, aby powiedzieć, co zadecydował, do pomieszczenia wpadł mężczyzna koło trzydziestki i zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem.
– Witaj Janowski.- powitał go Pułkownik w okularach.- Co cię tu sprowadza?
– A cóż mogłoby mnie tu sprowadzać drogi Marianie Langiewiczu- służba krajowi. A ty to kto?- zwrócił się do mnie.
– To Michał Smok. Nasz nowy partyzant- odezwał się pułkownik Langiewicz, po czym rzucił w moją stronę- Idź spać.
Posłusznie wykonałam jego polecenie. Gdy już wychodziłam, usłyszałam jak wyjawia Janowskiemu moje prawdziwe imię. Noc minęła szybko. Nad ranem przyszedł do mnie ten sam żołnierz, który zaprowadził mnie do kwatery dowódców.
– Zostałaś przydzielona jako adiutant do Dionizego Czachowskiego.- powiedział, przyglądając mi się podejrzliwie; zapewne wszyscy już wiedzieli, kim jestem.- Na twoim miejscu tak bym się nie cieszył. Czachowski już niejednemu strzelił w łeb za najmniejsze uchybienie.
– Henryko.- przytulił mnie mocno i pocałował w czubek głowy, po czym odsunął i spojrzał głęboko w oczy, tak jak tylko on to potrafił.- Nie mogę tego zrobić.- wyszeptał i ujął moje ręce w swoje dłonie.
– Nie, nie rób mi tego.- wyszeptałam, czując jak łzy obfitym strumieniem spływają po mojej twarzy- Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham.- szeptałam gorączkowo, chwytając go za ramiona.-Nie możesz mi tego zrobić!- prawie wykrzyknęłam, uderzając go zwiniętymi pięściami w tors.
– Jesteś dzielna. Poradzisz sobie. Pamiętasz, jak postawiłaś do pionu tego oficera…Poradzisz sobie.
Czułam się niezwykle zmęczona i utrudzona. Wychodziłam właśnie z namiotu Czachowskiego. Staruszek charakter miał porywczy, ale traktował mnie jak swoje ukochane dziecko. Praca dla niego była wyczerpująca, ale czułam, że robię coś wartościowego, że pomagam mojej matce- Polsce, zrzucić kajdany nałożone przez zaborców.
Zbliżałam się do namiotu Langiewicza. Ten, na pierwszy rzut oka, niepozorny mężczyzna w rzeczywistości odznaczał się niezwykłym chartem ducha. Każdego dnia spoglądałam na niego ukradkiem i podziwiałam jego przywódcze zdolności. Dzień po dniu marzyłam, że wreszcie zacznie mnie traktować jak pełnowartościowego żołnierza. Przynajmniej tak wciąż sobie powtarzałam, w głębi duszy pragnęłam jednak, aby zobaczył we kogoś więcej niż adiutanta. Były to jednak tylko płoche, dziewczęce marzenia, godne pensjonarki, a nie dwudziestopięcioletniej kobiety.
– Hej, Pusty Wojtku- zawołał jeden z oficerów- nie miałabyś ochoty wspomóc mnie biednego i rozgrzać mi łoże.- puściłam tę uwagę mimo uszu, byłam już bowiem do nich przyzwyczajona.
Powłócząc nogami, zbliżałam się do mego posłania. Podniosłam z ziemi szpicrutę, którą zostawiłam tam po mej ostatniej konnej wyprawie, aby odłożyć ją na miejsce. Wtedy podszedł do mnie jeden z oficerów, który był wyraźnie pijany.
– Pusty Wojtku, nie miałabyś może ochoty spędzić tej nocy…- zaczął i objął mnie w pół, a ja niewiele się zastanawiając, uniosłam szpicrutę i udzieliłam mu ostrej odprawy.
Przebywający wokół oficerowie wybuchli gromkim śmiechem, a niedoszły absztyfikant, jak niepyszny zniknął za drzewami. Do głębi oburzona tą sceną, chciałam udać się na spoczynek, gdy kątem oka zauważyłam, przyglądającego się mi Langiewicza.
Jego oczy ciskały gromy, a twarz wyrażała najwyższe oburzenie. Zaczerwieniłam się po same uszy, czując się w jakiś sposób winna temu incydentowi. Nieraz słyszałam, jak pułkownik nazywał moja służbę krajowi- babskimi fanaberiami.
– Do mojego namiotu. Natychmiast!- zakomenderował, a ja, unikając jego wzroku, odprowadzana współczującymi spojrzeniami, posłuchałam jego rozkazu. – Czy takie rzeczy już się zdarzały?- zapytał, obchodząc niewielką przestrzeń, wymachując szablą i raz co raz ważąc jej ciężar na dłoni.
– Tak. Ale to nic. Radzę sobie z tym.- zapewniłam go tak dziarsko, jak tylko potrafiłam.
– Czy miała miejsce jeszcze jakaś…sytuacja, o której powinienem wiedzieć?- indagował dalej, a ja przecząco pokręciłam głową- Na pewno?- zapytał i delikatnym ruchem, odsunął pasemko włosów, które opadło mi na policzek.
Poczułam delikatne mrowienie w miejscu, które przypadkowo dotknął i uniosłam w górę wzrok. Napotkałam jego pełne wyrozumiałości spojrzenie i poczułam, jak po raz pierwszy zatapiam się w jego spojrzeniu. Trwaliśmy tak przez chwilę w milczeniu, nie mogąc oderwać od siebie wzroku, gdy Langiewicz nagle chrząknął i odsunął się, najwyraźniej skonfundowany swoim postępowaniem.
– Od dziś będziesz moją adiutantką.- oznajmił, po czym okręcił się na pięcie i wyszedł. Dopiero po latach zrozumiałam, że już wtedy, musiał darzyć mnie jakimiś uczuciami, w przeciwnym bądź razie na pewno, nie zapomniał by się tak bardzo, że zamiast kazać mi wyjść, sam opuścił własną kwaterę.
–Nie możesz tego zrobić. Jesteś dyktatorem powstania do kroćset!-dałam się ponieść emocjom.
– Ależ to język niegodny damy- uśmiechnął się do mnie czule.- Co na to powiedziałaby twoja babka, która przecież wysłała cię do instytutu dla panien, abyś nabrała ogłady. Poza tym Austriacy na pewno mnie wypuszczą.
– Nie mogę uwierzyć, że to się nam przytrafiło. Ty i ja. Twoje dowództwo. Nasze pojmanie.- pokręciłam głową i mocniej wtuliłam się w niego.
To był jeden z wielu wieczorów, które spędziłam wraz z powstańcami. Stali się dla mnie drugą, a może już pierwszą i najważniejszą rodziną. Nie pamiętałam już czasu sprzed powstania, wydawał mi się tak odległy, tak niewyraźny i nierzeczywisty. Z politowaniem patrzyłam teraz na moją działalność patriotyczną. Czymże bowiem było ozdabianie kwiatami grobów poległych żołnierzy, czy organizowanie marszów i procesji jeśli przyrównać to, do głodu i chłodu, jaki wszyscy tu cierpieliśmy. Do ran zadanych przez zaborcze wojska czy nawet poniesionej na polu walki śmierci.
Siedziałam tak, rozmyślając nad losem naszej biednej Polski, gdy wszedł Marian, teraz już dyktator powstania. Mój Marian. Ten sam, któremu tak wiernie towarzyszyłam, ten sam, z którym spędzałam tyle godzin, ten sam, którego kochałam całym sercem. Wyglądał na zmęczonego. Zdjął okulary i marszcząc czoło, potarł czubek nosa.
– Panna Anna Henryka Pustowójtówna- powiedział, wyciągając ramiona- Mój mały, dzielny żołnierz. Moja wybawicielka spod Chrobrza.
– To nic takiego.- zaczerwieniłam się, jak zawsze gdy o tym wspominał- Zrobiłbyś dla mnie to samo.
– To prawda, ale nie każdy obroniłby mnie własnym ciałem na polu bitwy.- westchnął i czubkiem palca uniósł moją głową.
Staliśmy przez chwilę, patrząc sobie w oczy, gdy przerwał nam jeden z żołnierzy. Miała odbyć się narada. Sztab zebrał się w głównej izbie, a ja przebywałam w innej. Odkąd Langiewicz został dyktatorem, nie mieliśmy dla siebie tyle czasu, co kiedyś.
Zasnęłam, wspominając nasze wspólne chwile i jego uważną, acz skrupulatnie skrywaną atencję, gdy zostałam brutalnie zbudzona. Generał Langiewicz musiał się przeprawić do Galicji. Chwilę później jako ojciec i syn Waligórscy przekraczaliśmy Wisłę. Gdy już mijaliśmy posterunek austriackich celników, usłyszałam: „A moje uszanowanie dyktatorowi! – Konie dla pana dyktatora!”. Zamarłam z przerażenia. Żołnierze skierowali się w naszą stronę i chwycili pod ramię mnie i Mariana. Usłyszałam tylko, jak pod nosem mruczał, że to na pewno zwolennik Mierosławskiego, jego zaciętego wroga jeszcze z czasów jego pobytu we Włoszech, a także kolejnego dyktatora powstania.
– Błagam cię, to, że zostaliśmy zdradzeni, nic nie znaczy.- przekonywałam go, próbując pohamować łzy.– Potrzebujemy cię jako dyktatora. Ja cię potrzebuję! Błagam uciekajmy.
– Nie.
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Słyszę kroki, błagam jeszcze jest czas.
– Kocham cię, ale nie mogę.- powiedział i pocałował mnie w rękę.
– Idziemy.- powiedział strażnik- Dość już mieliście czasu. Nie możemy aż tak ryzykować. Ta licha łapówka, którą nam daliście, nie jest warta naszych głów, jeśli was przyłapią.
– Kocham cię!- wykrzyknęłam w stronę Mariana, gdy strażnik mnie odprowadzał- Zawsze będę!- dodałam, chociaż w głębi duszy czułam, że widzimy się po raz ostatni…
II miejsce – Marzena Badocha
POWSTAŃCZA MIŁOŚĆ
– Panno Henryko!- brunetka odwróciła się. -Niech panna poczeka. Tak szybko pani podążała przed siebie, że już myślałem, że pani nie dogonię. Niech panienka sobie spocznie to przekażę pani wiadomość od naszego generała.- W oczach szlachcianki mignął błysk.
– Od generała Langiewicza?- zapytała kryjąc swoje uczucia.
– Od tegoż- odpowiedział posłaniec.
– A cóż to generał może chcieć ode mnie?
– Ja nie wiem, ale kazał mi powiedzieć, żeby panienka niezwłocznie się stawiła u niego.
– Rozkaz to rozkaz, panie…?- zawiesiła głos.
– Nazywam się Odrowąż, do usług panienki.
– Dobrze panie Odrowąż niech mnie pan zaprowadzi do generała. Nie będę zwlekać.
Szli mijając przygotowujące się do odparcia rosyjskiego ataku wojska polskie złożone
z zaciągniętej szlachty i chłopów, którzy walkę o wolność uważali za słuszną sprawę. Obóz był jednak ubogi, humory nie były dobre, a głód zaglądał w oczy. Tyle klęsk i tak mało zwycięstw. Nic więc dziwnego, że w tych sercach i umysłach marzących o ukochanej wolnej Polsce zdradzało się powoli zwątpienie. Tęsknota rozdzierała ich serca, bo przecież tak wielu z nich zostawiło w domu swoje żony i dzieci. Daleko stąd mieszkały kobiety, które czekały na ich szczęśliwy powrót. Tak wiele z tych kobiet musiało zmienić swoje plany na przyszłość. Pogodzić się z tym, że już nigdy nie zobaczą ukochanej twarzy swojego wybranka. Henryka pogrążyła się w takich niewesołych myślach i ze smutną miną przemierzała na wskroś prostokątne pole obozu do siedziby generała. Nie wiedziała czego ma się spodziewać. Wiedziała jedno, że na pewno nie opuści tego obozu, bo tu jest jej dom na razie. Nie myślała o swojej przyszłości. Żyła tu i teraz. Powoli spełniały się jej marzenia, chciała podzielić los sławnej Emilii Plater. Wiedziała, że na pewno nie podzieli tego losu spędzając czas na graniu na fortepianie w rodzinnym domu. Nie chciała siedzieć bezczynnie kiedy inni umierali za wolną Polskę. Przecież nie po to organizowała manifesty i nie po to Bóg pomógł jej wydostać sie z rąk okupantów, którzy chcieli ją wywieźć do klasztoru w Rosji. Nie, zostanie tu gdzie jest człowiek bliski jej sercu i z ludźmi, których uważała za swoją rodzinę. Przecież dzielili z nią te same trudy i te same nieszczęścia, a to one utrwalają nawiązane więzi.
– Niech teraz panienka idzie już sama- głos towarzyszącego jej mężczyzny wyrwał ją
z rozmyślań.
-To pan nie wejdzie ze mną?- zapytała.
– No cóż panienko, ja miałem panienkę tylko odprowadzić- odpowiedział, odwrócił się i odszedł.
– Niech się dzieje wola Boża- szepnęła i weszła do namiotu.
Ujrzała to samo wnętrze, które widziała już tyle razy wcześniej w innych miejscach ich koczowania. Surowe wnętrze chroniące jedynie przed deszczem i śniegiem. Było tak samo zimno jak i na zewnątrz, a jednak jej wydawało się, że jest tutaj cieplej. Rozgrzewało ją serce przepełnione gorącym uczuciem do człowieka, który stał przed nią i wpatrywał się w jej twarz, wciąż nie mogąc uwierzyć, że taka kobieta jak ona, dobrze wychowana i bądź co bądź piękna, zdecydowała się na tułacze i niepewne życie partyzanta. I choć podziwiał jej odwagę, upór i wielkie niezmordowanie, czuł, że takie życie jakie sobie wybrała nie jest dla niej przeznaczone. Była w jego obozie od dawna i wiedział, jaką wykazywała się odwagą, której zaczynało brakować ochotnikom i żołnierzom. Widział, jak w ogniu armat i strzałów z broni przelatywała między walczącymi przekazując jego rozkazy innym. Ale przecież coś tu było nie tak, czyż nie? Kobiety nie powinny oglądać takich obrazów jakie w obozie wojennym były codziennością. Nie wiedział o niej zbyt wiele i nie wiedział czy chciałby sie dowiedzieć czego więcej niż to, co wie teraz. A wiedział naprawdę niewiele, tylko tyle, ile zechciała mu powiedzieć. Nie sądził jednak, że w niewieścim ciele kryje się prawdziwy męski duch.
– Dzień dobry, panno Henryko- powiedział po chwili krępującego milczenia.
– Dzień dobry, panie generale- odpowiedziała miękkim głosem.- Powiedziano mi, że chciał mnie pan widzieć. Czy zrobiłam coś złego?
– Nie, panno Henryko. Wręcz przeciwnie. Chciałem to pani przekazać listownie, ale że nam brak papieru, muszę to pani przekazać słownie.
– Nigdzie nie odejdę panie generale- przerwała mu i patrzyła na niego dumnie i gniewnie. Generał popatrzył na nią zaskoczony i odpowiedział:
– Ależ panno Henryko, ja nie mam zamiaru pani nigdzie odsyłać. Mianuję panią moim adiutantem- powiedział i z lekką przyjemnością patrzył jak na twarzy jedynej kobiety w obozie zaczyna malować się zaskoczenie.
– Ale jak to? Przecież jest tyle innych ludzi w obozie bardziej odpowiednich na to stanowisko- wyszeptała.
– Czy chce mi pani powiedzieć, że nie przyjmuje pani tego stanowiska, a tym samym nie słucha rozkazów swojego przełożonego?
– Ależ oczywiście, że nie, panie generale. Z przyjemnością i dumą będę pełnić swoje nowe obowiązki.
– Dobrze więc… Panno Henryko chciałbym, aby przekazała pani wszystkim żołnierzom, że
w najbliższych dniach spodziewam się ataku Rosjan. Musimy być czujni i gotowi na wszystko. Niech pani to wszystko powie, a ja przejdę się po obozie i postaram się wlać otuchy w wątpiące serca.
– Tak jest, panie generale- nieudolnie zasalutowała i marszowym dumnym krokiem wyszła
z namiotu zostawiając w środku zamęt w sercu mężczyzny, który uważał, że nigdy nie będzie mu dane się zakochać.
Czekali kilka godzin w pełnej gotowości, lecz na nic to się zdało. Po Rosjanach ani śladu. Wiatr nie niósł żadnych dźwięków. Żołnierze spod Małogoszczy byli jakby odcięci od świata. W mrozie czekali na tak wyczekiwaną bitwę, którą miała przynieść albo zwycięstwo albo klęskę Rzeczypospolitej. Nic nie rozgrzewało ciał i serc. Tęsknota przesłaniała wszystko, ale panna Henryka żyła jakby w innym świecie. Jej serce było gorące, bo kochała jedyną taką miłością. Ta miłość dawała jej siłę i odwagę do dalszych przemarszów i uciążliwych nocy. Nie wiedziała, że w obozie jest jeszcze jedno takie serce, które rozgrzewa całe ciało i rozświetla błyskotliwy umysł. I nagle w szumie wiatru słychać jakiś dźwięk. Żołnierze podnieśli się ze swoich miejsc. Na twarzach powoli malowała się nadzieja, że może to już, że może wreszcie coś się stanie, że będzie zwycięstwo i gloria albo ostateczna klęska i śmierć. Ale to nie Rosjanie! To tylko zając przebiegł przez puste pola. Znużeni czekaniem nie wiedzieli, co robić, bo rozkaz nadzwyczaj prosty. „Oczekiwać i być w gotowości”, ale przecież nic się nie dzieje choć na chwilkę przecież można odpocząć. Nic nie było słychać. Rosjanie skradali się po cichu byle tylko wziąć z zaskoczenia. Zmęczonych żołnierzy do życia powróciły dopiero odgłosy armat i strzały pistoletów. Partyzanci bronią się zaciekle, lecz widać, że jest już za późno. Wrogowie mają przewagę liczebną i nie są tak zmęczeni jak Polacy. Jednak w obliczu śmierci duch powraca w zmęczone ciała obrońców wolności i bronią się tak jak jeszcze nigdy. Generał Langiewicz na samym przedzie sieje śmierć i postrach wśród wrogów, a obok niego wierny adiutant. Przywódca nie widzi już żadnych szans na wygraną, a nie chce stracić jeszcze tej garstki walczących ludzi, nakazuje odwrót. Uciekają z pola bitwy. Rosjanie tryumfują, lecz to nic, bo przecież w sercach dwójki bohaterów powstania żyje radość, że ukochane osoby jeszcze żyją. Generał patrzy na tą garstkę, która mu pozostała, poranieni, wyczerpani, ale przecież jeszcze żyjący. Trzeba się nimi zaopiekować. Langiewicz patrzy w tył na pobojowisko, gdzie ściele się polski trup i rozpacz ogarnia jego serce i czuje się winny, że to przecież przez niego zginęło tylu dobrych i wspaniałych ludzi. I nagle czuje rękę na swoim ramieniu i słyszy cichutki pełen rozpaczy głos.
– Panie generale niech się pan nie zadręcza, kiedyś będą o nas i o nich mówić bohaterowie, trzeba po prostu mieć nadzieję, prawda?
– Chyba tak, panno Henryko. Jest pani dla mnie bardzo ważna-mówi i milknie. Na nic więcej go nie stać, ale dla niej znaczy to więcej niż najpiękniejsze wyznania miłosne.
– Pan dla mnie też, panie generale- uśmiecha się nieśmiało i głaszcze go po ramieniu.
III miejsce – Damian Herduś
Anna Pustowójtówna i Marian Langiewicz
– prawdziwa powstańcza miłość
Jest rok 1863, w niesprzyjającej działaniom wojennym zimowej aurze wybucha powstanie styczniowe. Wybuch powstania zaskakuje nie tylko władze rosyjskie, ale również pozostałych dwóch zaborców – Prusy i Austrię. Dla terenów południowej części Królestwa Polskiego najbliższymi działaniami powstańczymi są akcje bojowe organizowane przez Mariana Langiewicza.
Na wieść o wybuchu Powstania Styczniowego Anna Pustowójtówna, mieszkająca w Mołdawii przebiera się w męskie ubranie, przypasuje szablę do boku i spieszy do Królestwa Polskiego jako Michał Smok. Udając się przez Lwów, Jarosław, Rzeszów, Tarnów przybywa do Szczucina. Przechodzi przez Wisłę i w końcu staje przed Marianem Langiewiczem. Na pierwszy rzut oka nie jest to mężczyzna, w którym może zakochać się młoda kobieta. Jest niskiego wzrost, krótkowidz w okularach, małomówny, samotnik. Innego zdania jest jednak Anna, która zadziwia wszystkich nie tylko swoją nieprzeciętną urodą, ale przede wszystkim wyjątkową odwagą. Bez pamięci zakochuje się w Marianie Langiewiczu, który odwzajemnia to uczucie. Jest to prawdziwa powstańcza miłość. Zakochana kobieta nie chce rozdzielać się z ukochanym, walczy więc stojąc z nim ramię w ramię. Z każdym dniem kocha go coraz mocniej. Jej przybycie sprawia dyktatorowi kłopot, zwłaszcza gdy wychodzi na jaw, że jest dziewczyną. Zakochany Langiewicz martwi się o swoją ukochaną, wiec pewnego dnia zaprasza ją do siebie i szczerze o tym z nią rozmawia.
– Droga Anna – rzekł, cieszę się, że jesteś blisko mnie, ale uważam, że jest tu niebezpiecznie, dlatego najwłaściwszym będzie jeżeli zostaniesz adiutantem pułkownika Dionizego Czechowskiego.
– Nie zgadzam się – rzekła Anna. Moje miejsce jest blisko Ciebie, tak bardzo Cię kocham.
– To już postanowione.
Langiewicz szybko pożałował tej decyzji, w skutek czego po kilku tygodniach zakochani byli już razem.
– Nie mogłem znieść, kiedy dowiadywałem się, że resztkami sił biegasz z rozkazami pod gradem kul, opatrujesz rannych i jesteś obecna przy przesłuchiwaniu jeńców. Zostaniesz moim adiutantem.
– Cieszę się, że znowu będziemy razem, blisko siebie. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy- ucieszyła się Anna i rzuciła Langiewiczowi na szyję.
– Anno, mieć takiego adiutanta to dla mnie wielkie szczęście- rzekł Langiewicz i mocno ją przytulił.
Pustowójtówna znakomicie wywiązywała się z obowiązków służbowych, Michałek- takie miała powstańcze przezwisko, był znakomitym żołnierzem. Mężnie znosiła trudy powstańczej tułaczki, nie odstępowała na krok swojego ukochanego, podejmując się dla niego wykonywania nawet niezwykle trudnych zadań.
– Wiesz, że jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym- rzekł Langiewicz. Kocham Cię miłością wielką i szczerą, ale boję się, że nie będziemy razem. To miejsce nie jest dla Ciebie, jest tu niebezpiecznie.
– Nie mój kochany- odparła Anna. Moje miejsce jest tam gdzie jesteś ty.
Wspólnie więc uczestniczyli w bitwach pod Małogoszczą, Chrobrzem i Grochowiskami. Langiewicz jednak nie wykazał tam talentu wojskowego, ani też nie zachował się jako dyletant, działaniami swoimi sabotując nawet idee powstania. Załamany kolejną przegraną, którą była bitwa pod Grochowiskami zdecydował się na opuszczenie dowodzonych przez siebie oddziałów.
– Anno, ja tak nie mogę, musimy stąd uciekać- rzekł pewnego dnia Langiewicz.
– Zgadzam się- odparła Anna.
Zbiegli więc z obozu w Sosnówce. Ucieczka niestety nie udała się. Zostali ujęci na wiślanej przeprawie przez Austriaków. Decyzją tą Langiewicz pogrążył sprawę powstania w opinii europejskiej. Zdruzgotaną opinię pogrążało i to, że ujęto ich razem. Wiadomość o aresztowaniu szybko obiegła niemal cały kontynent, powodując nie tylko sporą sensację i zainteresowanie upadającą sprawą polską, ale również złośliwe komentarze, traktując Langiewicza jako dezertera. Prawie dwa lata przesiedział w austriackiej twierdzy bez wyroku. Początkowo internowali ich razem w tarnowskim więzieniu. Pustowójtówna próbowała umożliwić ucieczkę.
– Kochany – rzekła – mam dość dużo swobody w poruszaniu się po całym hotelu. Mogę wychodzić do miasta, wiec bez trudu zorganizuję ucieczkę.
– Dobrze, zgadzam się- odparł Langiewicz.
Pustowójtówna zjednała sobie austriackiego oficera. Zakupiła komplet damskiego ubrania, które umieściła w łazience obok kwatery Langiewicza. Pomyślała o wszystkim. Zawiadomiła przebywającego w Tarnowie szefa sztabu Bentkowskiego, aby dostarczył pieniądze potrzebne na przekupienie strażników. Ucieszona Pustowójtówna, że znów będzie razem z ukochanym, przekonana, że już nic i nikt im nie przeszkodzi udaje się do Langiewicza.
– Wszystko przygotowane. Wystarczy tylko, że przebierzesz się za kobietę i razem opuścimy to miejsce. Wyjedziemy daleko, nic nam nie przeszkodzi być razem. Wreszcie spełni się moje marzenie- cieszyła się Anna.
– Przepraszam Anno – rzekł Langiewicz- ja zostaję, nie chcę uciekać. Nie mogę pozwolić abyśmy ciągle oglądali się za siebie, żyli w strachu, że pewnego dnia znów będziemy aresztowani. Austriacy i tak nas zwolnią.
– Proszę, przemyśl to jeszcze, to jedyna szansa abyśmy byli razem. Życie jeszcze przed nami, nasza miłość jest wielka, wszystko przetrzyma, proszę przemyśl to- odparła Anna.
– Kocham Cię – odparł Langiewicz, ale będzie tak jak postanowiłem. Jestem przekonany, że niedługo będziemy wolni.
Niestety zostali przewiezieni do Krakowa. Anna została uwolniona wcześniej i wyjechała do Pragi, gdzie przebywała w środowisku sympatyzujących z Polską ludzi, a w lipcu 1864 roku przeniosła się do Zurichu. Tam też spotkała się z generałem, który po uwolnieniu zdecydował się na emigrację w Szwajcarii. Był to koniec ich wielkiej miłości. Pustowójtówna wyjechała do Paryża, gdzie wyszła za mąż za doktora Stanisława Loewenhardta. Zmarła nagle w dniu 2 maja 1888 roku, pozostawiając czworo dzieci. Marian Langiewicz ostatecznie osiadł w Turcji, gdzie tułał się z żoną i biedował. Zmarł 12 maja 1887 roku.
Wiersze, „Elegia na śmierć majora Dunajewskiego w nurtach Wisły pod Maniowem”
I miejsce – Magdalena Węglowska:
Elegia… (o wędrówce do snu w Wiśle…)
(Las)
Tam gdzie nurt przejrzystej wody
prowadzi mnie zapach czerwcowego dnia
Przez las stary dawnych dziejów stare rody
wyryły czas na omszałych pniach…
Jak daleko smutku drogi?
Zapach poranka pachnie łzami,
które co dzień kropią ziemię, jako rosa
i pojawią się znowu nad ranem
to płacze Ojczyzna, Matka siwowłosa
I wciąż jest mi żal, że ją poznałem
W zaborczych dłoniach nieludzkiej zamieci
Krzykiem jej ręce drobne spętane
I usta zdławione krwią własnych dzieci
Szumią drzewa w żałosnym lamencie
Bo już nikt nie zagra nam marsza do drogi
W tym paproci zielonopachnących odmęcie
Wieje wiatr zimny, lecz zaprasza w progi
A ziemia drży, zwilżona o brzasku
wydając cichy partyzancki szloch
gdy słyszy oddech dziatwy swej w potrzasku
i wie, że przed nimi tylko ziemia, proch
Smutku, czyje są kroki za nami?
(Łąka)
Mak czerwony
Coś mi przypomina
To ta chwila, w której rwałem kwiaty dla matki,
dla matki, która żyła
kiedy Polska była domem,
a nie kartką z cichym wierszem,
podartą na trzy marne części
nic już już nie znaczące
tkwiące
w letargu niespełnienia
marzeń omszałych kurzem wieków
bez końca czekających na człowieka
i jego dziecięcych rąk,
które kiedyś rwały kwiaty dla matki…
(Już tuż Wisła)
Oddechy nierównomierne duszą powietrze
zatrute milczącym zwątpieniem
Słychać odgłos biegu na wietrze
zmieszanym z gorącym cierpieniem
Uciekam i pragnę dobiec gdzie trzeba
by raz jeszcze zaczerpnąć ludzkości
by raz jeszcze ugryźć mały okruch chleba
by obronić od ucieczki obolałe kości
I gnamy tak, czterdziestu wolnych
jedynie zmęczeniem spętani
po lasach, po łąkach, po dróżkach polnych
mgiełką śmiertelną onieśmielani
przywódczy głos ciągnie mnie w dal
a może to Wisły śpiew?
(Wisła)
Woda była chłodna i koiła zmysły
Jak matka dzieci swe głaszcze
Płyną nasze ciała w wartkich nurtach Wisły
Falują pod powierzchnią szarobure płaszcze
A tafla nie uniesie obolałych nóg,
Ginąc, oddajemy ukłony polskiej rzece
Lamentującej szeptem bezgłośnie jak Bóg
By miała nas w swojej opiece
II miejsce – Katarzyna Pyzik:
A Wisła wciąż Ci podzwonne śpiewa –Majorowi Edwardowi Dunajewskiemu
A ta Wisła pod Maniowem wartko płynie w dal,
lecz w jej szumie ciągle słychać smutek, ból i żal,
odgłosy bitwy, jęki rannych i powstańcze pieśni…
A w wiklinach wiatr wiślany snuje opowieści
O tych co oddali życie za Polskę nad Wisłą,
którym na dąbrowskiej ziemi kiedyś umrzeć przyszło,
gdy zaborcy nam ojczyznę rozdarli na strzępy,
podeptali buciorami, szarpali jak sępy.
Zginął major Dunajewski, Wisło, w twoim biegu,
a z nim towarzysze broni z powstańczych szeregów,
żeby Polska była Polska w ordynku staneli,
śpiewaj, rzeko, polskie rekwiem dla tych, co zginęli.
Śpiewaj, Wisło o Majorze, co duchem i czynem
Dowiódł Polsce, że jest godnym swej ojczyzny synem.
Ziemia małej mej ojczyzny jego kości kryje,
On nie umarł przecież cały, pamięć o nim żyje.
Śpią na szczucińskim cmentarzu, tu są ich mogiły,
ich marzenia o wolności dawno się spełniły
i dla Polski od lat wielu nowe czasy przyszły,
lecz w ich sercach już na wieki został poszum Wisły.
Patrzą z nieba na nasz Maniów, na Biało-Czerwoną,
Niech na powstańców mogiłach dziś znicze zapłoną,
Niech nad naszą wierną rzeką flaga nam powiewa,
Niechaj Wisła im po polsku wciąż podzwonne śpiewa.